13 maja 2016

7. Ostatnia wiadomość

Kiedy mówisz do mnie słońce
Traktuję to co nieco opacznie
Ty jesteś jednym, a ja drugim końcem
Daleko nam do siebie
strasznie
      
Obrzuciłam znudzonym spojrzeniem pozostawiony w kącie aparat. Nie kwapiłam się, by sprawdzić, czy aby przypadkiem nie uszkodziłam go przy dość gwałtownym „odłożeniu”. Czułam się jak opona, którą ktoś przebił i spuścił całe powietrze. Dotychczas sprawna, mknęłam przed siebie. Teraz chyba znów wracałam do punktu wyjścia.
Powoli docierało do mnie, że rzucenie kickboxingu nie było dobrą decyzją. Oddałabym wszystko, by móc znów trenować pod okiem Madary. Wtedy drużyna stanowiła jedność, byliśmy niczym bracia, stojący ramię w ramię. Ibiki traktował nas jako grupkę indywidualistów, a ja w tych ludziach nie dostrzegałam nic, co mogłabym lubić lub chociażby tolerować. Nie byłabym w stanie spojrzeć Sakurze w oczy i znieść jej obecności. Choć wzbraniałam się rękoma i nogami, iż nie skończyłam z tym sportem przez nią – musiałam w końcu sama przed sobą przyznać, że tak właśnie było.
– Wychodzisz gdzieś? – Usłyszałam za drzwiami, tuż po kilku krótkich stuknięciach.
Splotłam dłonie na karku i wcisnęłam sobie twarz między kolana. Modliłam się by sobie poszedł. Nie miałam ochoty zajmować swojej głowy kolejną, upierdliwą myślą. Chciałabym móc w spokoju zwinąć się w kłębek i przeżywać swoje rozterki miłosne niczym zwykła, młoda dziewczyna. Tymczasem zamiast tego, miałam na plecach cały, pękający w szwach worek problemów: strata przyjaciela, złamane serce, wmieszany w dragi ojciec, obrażona na śmierć siostra i wspomnienia, które opatulały mnie schizofreniczną mgłą.
Tego ostatniego chyba najbardziej się obawiałam. Z Konan było tak samo. Nagle do jej głowy zaczęły wkradać się krótkie, urywane myśli, by w końcu odebrać jej resztki wolnej woli i uchwycić w swoje szpony. Teraz wszystko stawało się dla mnie jasne. Ją również atakowała przeszłość – zupełnie jak mnie. Kryminalne konszachty ojca, w które sama się wplątała, w końcu były zbyt wielkim ciężarem.
– Nie, jednak zostaję – odparłam, kiedy zorientowałam się, że ojciec nadal stoi pod drzwiami. Słysząc, że kieruje swoje kroki na dół, odetchnęłam z ulgą.
Dłuższą chwilę obracałam w dłoni telefon komórkowy, gładząc opuszkami szorstką powierzchnię popękanej szybki. Kiedy aparat milczał przez kolejne czterdzieści pięć minut, przyłapałam się na tym, że poszukiwałam wymówki. Wymówki by skontaktować się z kimkolwiek: Matsuri, Mayako, Kejżą czy chociażby Tenten. W końcu otworzyłam okno wiadomości i wystukałam kilka słów.


Odbiorca:
7-07-2015 19:16
Cześć, co robisz?


Nie wiedzieć czemu, kiedy wybierałam pomiędzy dziewczynami, mój palec powędrował w zupełnie innych kierunku, przewijając listę kontaktów niżej. Zatrzymałam się na literce „N”, jednak gdy tylko przesunęłam wzrokiem po imionach, szybkim ruchem przejechałam palcem po suwaku kilka okienek niżej. Bez zastanowienia wysłałam wiadomość, a żałować zaczęłam dopiero, gdy oczekiwałam na odpowiedź. Przyszła szybciej niż bym chciała.


Nadawca: Uchiha
7-07-2015 19:20
Zapraszasz mnie na Tanabatę? ;>


Wzdrygnęłam się, z niedowierzeniem spoglądając na datę. Los nigdy nie był po mojej stronie. W końcu, kiedy nie musiałam zamartwiać się szkołą, mogłam poukładać wszystko, co  dotychczas biegało mi chaotycznie po głowie.


Odbiorca: Uchiha
7-07-2015 19:22
Powiedzmy. Możemy iść na podwójną
randkę z Suigetsu i Juugo. ;)


Uśmiechnęłam się do wyświetlacza i powstrzymałam chichot. Nigdy nie byłam na Tanabacie. Naruto zawsze próbował mnie tam wyciągnąć, jednak w dzieciństwie wstydziłam się iść z chłopcem. A kiedy oboje podrośliśmy – chyba i on poczuł się skrępowany. Zawsze chciałam zjeść watę cukrową, przejechać się tandetną karuzelą i zobaczyć pokaz fajerwerków z bliska, a nie skrajnej dzielnicy Tokio, stercząc na balkonie z kotem wszczepionym w plecy.
Całkiem na rękę było mi iść z trójką przyjaciół. Tym bardziej, że Hinata była z rodzicami poza miastem. Nie wiedzieć czemu, pomimo tego, że była dla mnie nieziemsko miła, wciąż miałam wrażenie, że to ona wysyła pełne pogróżek wiadomości.


Nadawca: Uchiha
7-07-2015 19:23
Ok, to czekam księżniczko.


Tym razem nie mogłam się powstrzymać – parsknęłam śmiechem. Chwyciłam poduszkę i schowałam w niej twarz, żeby nikt z dołu nie pomyślał, że mam zaburzenia psychiczne. Jedna wariatka na ten dom starczała. Wyjęłam z kieszeni zmięty rozkład pociągów, którego na szczęście jeszcze się nie pozbyłam. Główny festiwal zaczynał się za półtorej godziny. Nie byłam pewna, czy zdążę na fajerwerki.


Odbiorca: Uchiha
7-07-2015
Mam pociąg za 20 minut.
Spóźnię się, poczekajcie na miejscu.


Rzuciłam się w stronę walizki i wyrzuciłam z niej wszystkie rzeczy. Wygrzebałam z kupki jasne, dżinsowe szorty i białą, falbaniastą bluzkę bez ramiączek. Z prędkością światła wcisnęłam się w ciuchy i założyłam białe sandałki. Nie było to nic nadzwyczajnego na festiwal, ale jak na mnie i tak dobrze wyglądałam.
Miotałam się po pokoju rozczesując pośpiesznie włosy i aż podskoczyłam, kiedy zadzwonił telefon. Upuściłam szczotkę i nie patrząc na wyświetlacz, odebrałam.
– O ile mi wiadomo, to do Konohy jadą stare linie. – Usłyszałam po drugiej stronie słuchawki. – W tym tempie będziesz w Tokio za 3 godziny. – Trochę racji miał, w dobrym wypadku podróż trwała godzinkę.
– Oh – mruknęłam, nie mogąc wymyślić nic konkretnego.
– Jestem już w drodze, za dwadzieścia, maksymalnie trzydzieści minut będę. Podeślij mi adres przez SMS – powiedział tylko, po czym rozłączył się.
Klapnęłam tyłkiem na podłogę i przesłałam mu wiadomość z dokładnym miejscem zamieszkania. Tracił czas i paliwo bym mogła spełnić swoje dziecięce marzenie, choć wcale nie miał o nim pojęcia. Chociaż nie zdziwiłabym się, gdyby po wszystkim, wystawił mi rachunek. Mimo dziwacznego przeczucia, uśmiechnęłam się i ruszyłam do łazienki. Nie potrafiłam robić makijażu, zwykle po jakiejkolwiek próbie nałożenia cieni, wyglądałam jak panda. Spięłam włosy w wysoki kucyk i pociągnęłam rzęsy tuszem.
Z niecierpliwością kilka razy wyszłam na ganek, choć wiedziałam, że jeszcze zbyt wcześnie. Najchętniej przysiadłabym na schodku, lecz nie chciałam, aby ktokolwiek widział jak bardzo jestem podekscytowana. Obeszłam kilka razy wszystkie pomieszczenia na parterze i w końcu oparłam się o ścianę w przedpokoju.
– Jednak wychodzisz? – Głos Paina rozległ się tak nagle, że aż podskoczyłam. Byłam pewna, iż zasnął przed telewizorem.
– Uhm – przytaknęłam i nie wiedzieć czemu, poczułam wyrzuty sumienia, że omal nie wyszłam, nie mówiąc o tym nikomu. Zdziwiło mnie to; byłam przyzwyczajona do samodzielności.
– Weź to, przyda ci się na mieście. – Nie miałam pojęcia skąd wiedział, że wybieram się do Tokio. Nie byłoby w tym nic dziwnego, jakby zainstalował w moim pokoju podsłuch. Choć z drugiej strony, w takim stroju i makijażu, pewnie żadna kobieta nie wybrałaby się na wiejskie walki kogutów.
Popatrzyłam na jego wyciągniętą rękę, w której trzymał niemałą kwotę pieniędzy. Wolałam nie pytać, skąd nasza rodzina ma tyle forsy. Czułam się nie fair, że najprawdopodobniej przez całe życie, czerpałam pośrednie korzyści z nielegalnych przekrętów. Tak czy inaczej – byłam spłukana.
– Dzięki – mruknęłam, przyjmując niewielki pliczek banknotów. Postanowiłam, że w końcu złożę papiery w sklepiku przy Rasenganie, gdzie od kilku tygodni poszukiwali ekspedientki. Drogeria nie była moją mocną stroną, ale mimo jednej czwartej etatu – pensja miała być obiecująca.
Słysząc warkot silnika, ojciec zmarszczył brwi. Modląc się, aby nie obudził w sobie instynktu macierzyńskiego, szybkim krokiem podeszłam do drzwi i rzucając krótkie „na razie”, wyszłam na podwórko.
Czułam podekscytowanie i lekkie zawstydzenie. Niepewnie dreptałam w kierunku czarnego Jeepa. Od pewnego czasu było mi jakoś tak swobodnie w towarzystwie Sasuke i chłopaków oraz Hinaty. Tym razem miałam wrażenie, że ten festiwal to będzie jedna, wielka, kompromitująca katastrofa.
– Hej – powiedziałam cicho, otwierając drzwi. Widząc jak prześlizguje wzrokiem od moich nagich ramion, aż po odsłonięte nogi, odruchowo obciągnęłam niżej szorty i ubrałam sweterek, który do tej pory trzymałam przewieszony przez torebkę.
– Nie założyłaś yukaty? – spytał, a ja zgromiłam go spojrzeniem. – Suigetsu będzie zawiedziony, to był pretekst, żeby z nami poszedł.
– Bardzo śmieszne – burknęłam urażona. Mój niepokój zaczął wzrastać. Czułam wstyd, a jednocześnie tak bardzo pragnęłam się tam znaleźć. Nawet gdybym chciała, niby jak miałabym ją założyć? To umiejętność, jaką przekazują matki córkom; wielopokoleniowa tradycja. Pain i Mami na niewiele by się zdali w tym przypadku.
– Tak mi się podoba – powiedział z szelmowskim uśmiechem.
– Próbujesz mnie podrywać? – zapytałam, unosząc brwi.
– Prędzej wsadziłbym rękę w mrowisko – prychnął, odwracając głowę, by wyjrzeć przez tylną szybę. Wrzucił wsteczny i wycofał, wyjeżdżając na polną drogę. – Z daleka wygląda jak całkiem normalny ojciec. – Powędrowałam wzrokiem za jego spojrzeniem. Widząc Paina sterczącego na ganku, westchnęłam. Coraz mniej wierzyłam, że byłby zdolny wrócić do swojej szemranej przeszłości.
– Zawrzyjmy umowę. – Odwróciłam głowę i obserwowałam mijane coraz szybciej zarośla, odgradzające piaszczystą drogę od pól uprawnych. – Nie będziemy rozmawiać o Painie – powiedziałam, przygryzając nerwowo policzek.
– A w zamian za to, ty umyjesz mi samochód – mruknął, marszcząc brwi na widok unoszących się za nami kłębów.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Podniosłam w jego kierunku dłoń zaciśniętą w pięść, po czym wystawiłam mały palec. Uniósł wysoko brwi i zmarszczył je z niedowierzaniem. W końcu westchnął; wykonał ten sam gest, oplatając mój knykieć swoim. Zetknęliśmy kciuki w geście zwieńczenia obietnicy i jak na komendę wybuchliśmy śmiechem.
Dziwne uczucie ścisnęło mi żołądek. Skrzywiłam się.
– Co jest? – Choć cały czas wpatrywał się w drogę, nie umknęła jego uwadze ta zmiana.
– Nic. – Wymusiłam uśmiech, jednak na powrót zwróciłam twarz w kierunku bocznego okna.
Znów ten drobny gest wygrzebał na wierzch wszystkie wspomnienia. Niósł za sobą istny armagedon. Hidan – to dla niego był zarezerwowany. Potem niejednokrotnie łamałam tę obietnicę z Naruto. Kiedyś ten szczeniacki i durny odruch był świętością, a teraz zrobiłam to ze zwykłym kumplem. Mój sposób myślenia był dziecinny, ale czułam, że na swój sposób naprawdę zdradziłam Hidana i Naruto. Nie mogłam pozwolić, by znów tych dwóch durni zepsuło mi humor.
– Wiesz… –Zaczęłam, ale nie byłam pewna czy powinnam dokończyć zdanie, które ni stąd ni zowąd pojawiło się w mojej głowie.
– Hm? – mruknął, z ulgą wjeżdżając na asfaltową szosę. Do Tokio zostało dziesięć minut drogi i moje podekscytowanie z minuty na minutę rosło.
– Przy tobie czuję się bezpieczna – wyznałam, kątem oka obserwując jego reakcję.
Nie spodziewał się tego, zacisnął mocniej dłonie na kierownicy. Mówiłam to co myślałam. Przebywając z nim czułam się inaczej. Taka lekka i wolna. Nie wymagaliśmy nic od siebie. Wiedziałam, że mimo wszystkich wyzwisk i żartów, koniec końców byłby w stanie mi pomóc. W stosunku do przyjaciół właśnie tak się zachowywał. Zawsze był niemiły, drażliwy i gburowaty; od czasu do czasu bywał człowiekiem – cały Sasuke Uchiha.
Nagle z rozmyślań wyrwało mnie coś ciężkiego i ciepłego na moim kolanie. Z początku nie zwróciłam na to większej uwagi, jednak po dosłownie dwóch sekundach, ocknęłam się.
– Kretyn! – wrzasnęłam, strącając jego rękę, która z zawrotną szybkością sunęła wzdłuż uda. – Nie to miałam na myśli – dodałam, starając się uspokoić szybsze bicie serca. Byliśmy kumplam, fakt, ale nigdy nie byłam pewna co mu chodzi po głowie.
Kiedy tylko usłyszałam jego głośny, niepohamowany rechot, zrozumiałam, że właśnie sobie ze mnie zadrwił. Przysięgłam w duchu, by wbić mu palec w brzuch, kiedy tylko bezpiecznie zaparkuje i zgasi silnik.
To, że po raz kolejny nie wpadłam w panikę, świadczyło, że naprawdę mu zaufałam. Nie wiedzieć czemu, przyłapałam się na tym, iż zawsze porównywałam go z Naruto. Analizując wszelkie emocje i odczucia, zestawiałam je z tymi, które odczuwałam w obecności Uzumakiego, by na koniec karać się w myślach za bycie nie fair względem dawnego, najlepszego przyjaciela.
Dawny, najlepszy przyjaciel.
Nie byłam pewna kiedy z „obecnego” zepchnęłam go na pozycję „dawny”. Kiedyś myślałam, że Naruto jest wyjątkowym facetem. W końcu tylko przy nim mogłam czuć się swobodnie, tylko on dawał mi poczucie bezpieczeństwa i tylko jemu pozwalałam wchodzić z butami w moje życie. Teraz zaczęłam rozumieć, że to wyłącznie kwestia zaufania. Na tej pozycji mógł się znajdować niemal każdy chłopak, któremu pozwoliłabym się do mnie zbliżyć. Po odejściu Konan zwykłam unikać bliższych relacji z ludźmi. Obudowywałam się szczelnym murem, otwierając małe drzwiczki tylko wtedy, kiedy w pobliżu pojawiał się Uzumaki.


Z trudem znaleźliśmy wolne miejsce parkingowe. Wysiadłam z samochodu, a widząc kolorowe światła jarmarku, uśmiech przylepił mi się na stałe do twarzy.
– Ichirei! – Usłyszałam, gdy tylko postawiłam krok w stronę pierwszych stoisk i coś dużego, aczkolwiek chudego, rzuciło się na mnie.
– Suigetsu – burknęłam, jednak po chwili odwzajemniłam uścisk. Nie widzieliśmy się zaledwie parę dni. Choć uważałam go za niepoważnego oszołoma, chłopak miał w sobie coś, co pozwalało totalnie się wyluzować. Z nim można było albo się bić, albo płakać ze śmiechu – nic pomiędzy. – Cześć Juugo – mrugnęłam do przysadzistego rudzielca, któremu wszyscy ustępowali z drogi.
Niewielu wiedziało, że chłopak – o ile nie chodziło o ochronę przyjaciół – nie tknąłby nawet muchy. Co więcej, jeżeli owa mucha miałaby złamane skrzydełko, najprawdopodobniej przygarnąłby ją, wyleczył i sporządził koszyk z łakociami na dalszą podróż.
– Zawsze chciałem tutaj przyjść – wrzasnął Suigetsu, rozglądając się jak oparzony. – O cię chuj! Wata cukrowa! – Złapał mnie za rękę i puścił biegiem w stronę stoiska z puchatymi obłoczkami. Chcąc nie chcąc, przyjęłam od niego podwójną porcję. Hojność z jego strony to dopiero prawdziwe święto.
Snuliśmy się między stołami i ladami, na których rozłożone były przeróżne pyszności. Odrzuciłam wszelkie zasady godnego zachowania i razem z Suigetsu zachowywaliśmy się jak para rozwydrzonych dzieciaków. Po czasie nawet pełne zażenowania spojrzenia Sasuke oraz zakłopotany wzrok Juugo stały się bardziej podekscytowane. Kiedy całą czwórką wcisnęliśmy się do wagonika dość wątłej konstrukcji kolejki górskiej, Uchiha miał minę, jakby sytuacja go przerosła.
– Nie musisz udawać już gbura – powiedziałam, gdy wagonik ruszał, a ten nadal miał grobowy wyraz twarzy. – Uśmiechnij się.
Wykrzywił nienaturalnie twarz, jednak po chwili kąciki jego ust samowolnie się uniosły. Pierwszy raz od wielu lat tak dobrze się bawiłam. Zaczęłam żałować, że nie zadzwoniłam do Matsuri, Mayako i Kejży. Ryusaki wkrótce miała wyjechać, dlatego – mimo, że czekała mnie jeszcze impreza pożegnalna – chciałam spędzić w ich towarzystwie te kilka ostatnich dni.


– Idziem do świątyni, ziomeczki. Mam całą masę życzeń – powiedział Suigetsu, kiedy ze smakiem zajadaliśmy kolejną porcję mitarashi dango.
– Ja nie chodzę do świątyni – burknęłam, przeżuwając kluskę. Jako dziecko, często w takie święta, leciałam z listą życzeń i marzeń. Pewnego dnia dotarło do mnie, że to tylko strata czasu, kiedy żadne z pragnień nie zostało spełnione.
– Idź sam, skoro tak cię to jara – dodał Juugo, bez większego zainteresowania.
W moich myślach pojawił się obraz napakowanego rudzielca ze złożonymi rękoma, wypowiadającego życzenie w stylu: „Niech w tym roku umówi się ze mną Mitsuki z pierwszej C”. Przygryzłam język żeby nie wybuchnąć śmiechem i w tym samym momencie kawałek kluski, niekontrolowanie wpadł mi do gardła.
– Uważaj. – Juugo z zamachem klepnął mnie w plecy, aż zobaczyłam gwiazdki nad głową. Zaczęłam obawiać się, że skubaniec czytał w moich myślach.
– Czemu on tak milczy? – Skinęłam głową w stronę Sasuke, tak jakby nie mógł tego usłyszeć i zauważyć, choć siedział tuż obok. Jego przyjaciel w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. – Chodźmy kupić jakieś pamiątki, zanim będą fajerwerki.
Chłopaki bez słowa podnieśli się i ruszyli za mną. Bez Suigetsu atmosfera nieco się ochłodziła. Ewidentnie brakowało mi kogoś, kto wykazywał choć odrobinę czystego, zdrowego entuzjazmu.
– No weźcie… – Odwróciłam się, by coś powiedzieć, lecz nie było mi dane dokończyć. Juugo zbyt późno zorientował się, że stoję i z impetem wcisnął swoje ramię w moja twarz.
Nie było to silne uderzenie, jednak straciłam równowagę i chcąc ją na powrót utrzymać, zrobiłam niekontrolowany krok w tył. Skutek był odwrotny niż się spodziewałam; przeniosłam ciężar ciała na niestabilnie stojącą stopę, która pod jego wpływem nienaturalnie się wykręciła. Jęknęłam z bólu i w ostatniej chwili zostałam podtrzymana, zanim upadłam na piasek.
– Wszystko w porządku? – Spytał Juugo, z miną zbitego szczeniaka. – Twoja kostka!
Dopiero teraz zorientowałam się, że mój staw skokowy wciąż tworzy z podłożem kąt dziewięćdziesięciu stopni. Kiedy zobaczyłam jak Uchiha krzywi się na ten widok, wiedziałam, że jest źle. Gdzieś w tle mojego umysłu dostrzegłam jednocześnie twarz Morino, któremu obiecałam, że na okres wakacji powrócę do trenowania.
Sasuke wymienił szybkie spojrzenie z kumplem, po czym z łatwością wziął moje sflaczałe ciało na ręce.
Czeka mnie szpital, ewidentnie.
– Au! – syknęłam, gdy z każdym jego krokiem, ból był nie do zniesienia. – Aua, kurwa!
Chłopaki zatrzymali się, a kiedy błagalnym spojrzeniem zerknęłam w stronę ławki, brunet delikatnie mnie na niej ułożył. Zacisnęłam szczęki, by nie zacząć wyć z bólu, jednak po chwili zaczynałam się do niego przyzwyczajać. Nie miałam pojęcia czy to dobrze czy źle, ale odczuwałam go coraz słabiej.
– Pójdę po samochód – powiedział Sasuke, przeszukując kieszenie. W końcu wyjął kluczyki i puścił się truchtem w stronę parkingu.
– Znajdź Suigetsu – jęknęłam, starając się opanować drżenie głosu. – Kto wie, gdzie on się szlaja. – Juugo popatrzył na mnie niepewnie, nie wiedząc czy może odejść. Uchiha kazałby mu zostać i zostawić Suigetsu na pastwę losu.  – No idź, to nie rana postrzałowa! – warknęłam, a wtedy posłusznie skinął głową. Nie miałam pojęcia, czemu ta kupa mięśni trzęsła portkami na myśl o Sasuke.
Znajdowałam się w dość niewygodnej, półleżącej pozycji, jedną nogę miałam ułożoną wzdłuż ławki, a druga swobodnie z niej zwisała. Zaczynał mi drętwieć kręgosłup, lecz bałam się zrobić jakikolwiek ruch. Cokolwiek nie stało się z moją kostką, wolałam już dostać dziesięć high kicków na twarz niż przeżywać to, co w tej chwili.
Stragany zaczynały pustoszeć na obrzeżach jarmarku i tylko w centrum nadal znajdowały się atrakcje. Zwiastowało to tylko jedno – została godzina do pokazu fajerwerków, na który tak bardzo wyczekiwałam. Wiedziałam, że nie uda mi się namówić chłopaków by poczekali i posmutniałam. Wzięłam głęboki wdech i dotknęłam lekko palcem opuchniętą kostkę. Bolało jak cholera; pasek od sandałka zaczynał wżynać się w pęczniejącą skórę.
Poczułam na sobie czyjś wzrok i popatrzyłam w kierunku drogi. Dopiero teraz zorientowałam się, że przy ścianie jednej z drewnianych budek, od dłuższego czasu stoi jakaś osoba. Postać była szczupła i nie za wysoka, mimo wszystko, jeżeli czaiła się na mnie i moją torebkę i tak byłam na przegranej pozycji. Nie mogłam się poruszyć, a co dopiero obronić lub uciec. Kimkolwiek była, najwyraźniej czekała aż większość ludzi uda się na pokaz sztucznych ogni. Z mocno bijącym sercem dotarło do mnie, że właśnie to się dzieje. Alejka opustoszała, gwara ucichła.
Zakapturzona postać ruszyła wolnym krokiem w moją stronę. Postanowiłam zgrywać idiotkę i udawać, że nie znam jej zamiarów. Jedną rękę wsunęłam do torebki, w poszukiwaniu jakiejś broni. Kiedy zacisnęłam palce na metalowym, sporym kluczu od bramy, poczułam ulgę. Zawsze mogłam ostatecznie wbić go w gałkę oczną. Obleśne, aczkolwiek raczej skuteczne posunięcie.
– No proszę, kogo my tu mamy! – Usłyszałam przepełniony słodyczą, miękki, kobiecy głos. Znałam go. Nie miałam pojęcia skąd, ale znałam.
– Czego chcesz? – warknęłam, wbijając w nią bojowe spojrzenie.
– Zapłaty, złotko – odparła, po czym oparła rękę na biodrze. –  Mam dla ciebie ostatnią wiadomość –  Obserwowałam jej każdy, choćby najmniejszy ruch. – W końcu żadna szmata nie zajmie mojego miejsca za darmo – dodała, zanosząc się pełnym jadu chichotem.
Zdawało mi się, że krew w moich żyłach zastyga; zamarza na kość. To była ona. Dziewczyna, która od kilku tygodni dręczyła mnie chorymi wiadomościami. W duchu miałam ciągle nadzieję, że to tylko głupie żarty. Jednak ona była prawdziwa. Stała nade mną i mogła zrobić właściwie wszystko – byłam całkowicie bezbronna.
Podeszła i choć nie widziałam jej twarzy, niemal czułam bijącą od niej satysfakcję, kiedy chwyciła moje włosy i z całej siły uniosła do góry. Ból wyrywanych cebulek był niczym, w porównaniu z tym, który promieniował od kostki. Zawyłam głośno i na oślep machałam dłonią, w której ściskałam klucz. Trafiłam ją w udo, a kiedy zwolniła uścisk, runęłam na ziemię. Nie mogłam zrobić nic więcej, wiedziałam, że już za moment dostanę porządny wpierdol. Moja prymitywna broń upadła zbyt daleko, bym mogła choćby musnąć ją palcami.
Kipiała wściekłością. Uniosłam się na łokciach, jednak solidne kopnięcie w żebra przygwoździło mnie z powrotem do podłoża. Złapałam kilka krótkich, chrapliwych oddechów. Łzy bezsilności piekły pod powiekami, sprawiając, że czułam się jak brudna skarpeta. Nie tego uczył mnie Madara. Nie po to trenowałam. Bezsilność znów wciskała mi mordę w piach, dosłownie czułam w ustach smak kolejnej porażki, skrzypiącej niczym ziarenka żwiru między zębami.
Czemu to zawsze ja muszę dostawać po mordzie?
Kiedy kolejne uderzenie buta – tym razem w brzuch – zaćmiło mi na moment umysł; ostatkiem sił złapałam ją za stopę. Próbowała ją wyszarpnąć, jednak przyczepiłam się niczym rzep. Niczym w amoku, pochyliła się nade mną i zaczęła okładać pięściami. Widziałam, że jest zdezorientowana, jej ruchy były równie chaotyczne jak moje. Gdybym tylko mogła cokolwiek zrobić, wystarczyłoby mi kilka sekund pełnej sprawności, by uwolnić się z jej wariactwa. Zacisnęłam powieki i czekałam – sama nie wiedząc na co. Ból spowijał całe moje ciało, nie wiedziałam już jaką część ciała obiera sobie za cel.
Bezsilność.
Walczyłam z nią przez całe swoje życie. Czyżby to właśnie ona się przede mną zmaterializowała w najczystszej, ludzkiej postaci? To nie był ring; nie było sędziego który powstrzymałby serię pełnych furii ciosów. „Niesportowe zachowanie” – tak właśnie nazywaliśmy łamanie zasad podczas towarzyskich walk. W mojej głowie wirowało tysiąc myśli, a mimo tego, zdawało mi się, że powoli osuwam się w nieprzyjemną i nieprzeniknioną pustkę. Ciosy zelżały, traciły na sile, jednak to było już nieważne – byłam odrętwiała i zrezygnowana.
Nagle jakaś niewidzialna dla mnie siła pociągnęła ją w tył. Otworzyłam szeroko oczy, a widząc trzymającego ją za ramiona, szczupłego chłopaka, zdawało mi się przez chwilę, że zobaczyłam Boga.
Suigetsu pierwszy raz wyglądał, jakby chciał kogoś zabić. Żądza mordu w jego oczach mnie nie przeraziła, była czystym zbawieniem. Oto on – wieczny gimbus – stał się moją jedyną nadzieją.
Pchnął ją na ławkę, gdzie wcześniej siedziałam i unieruchomił. W tym samym momencie, w którym wykręcił jej ręce i uchwycił za plecami, kaptur zsunął się z twarzy kobiety, ukazując burzę malinowych włosów. Wciągnęłam ze świstem powietrze.
Jasna karnacja i czerwień ostro wycieniowanych kłaków, nie mogłabym zapomnieć tego imienia. Już od pierwszej chwili, kiedy ją poznałam, czułam, że coś było nie tak z tą dziewczyną. Błękitne oczy Uzumakich, tym razem przepełnione nie były radością, a obłędem.
– Karin – szepnęłam i mimo przeszywającego bólu, starałam się podnieść do pozycji siedzącej.
– Leż, nie wstawaj! – krzyknął Suigetsu, wyrażnie rozbity. Widziałam w jego spojrzeniu strach i współczucie. Chciał mi pomóc, jednocześnie był zbyt słaby by pozwolić sobie na chwilę nieuwagi. – Spokojnie, Sasuke i Juugo zaraz tu będą – dodał łagodniej, nie zwracając uwagi na szarpiącą się dziewczynę. W takiej pozycji nie byłaby w stanie się uwolnić nawet od najbardziej chuderlawego przeciwnika.
Czułam jak krew zalewa mi twarz i napływa do ust, jednak posłuchałam jego polecenia i pozostałam w bezruchu.
– Tak ci zależy na tej małej kurwie?! – Głos Karin nigdy nie był przyjemny, ale pierwszy raz wydał mi się naprawdę przerażający. – Może zacznijcie się wszyscy o nią bić? – Kontynuowała, choć Suigetsu ignorował każde jej słowo. – No przyznaj, widzę, że ci się podoba! Juugo też się ślini jak pojebany – powiedziała, po czym zaśmiała się jakoby niespełna rozumu. – Ile Sasuke ci płaci za noc, co? – Tym razem zwróciła się do mnie. Nie wiedzieć czemu, każde jej słowo spływało po mnie jak po kaczce. Była zwykłą wariatką, a kiedyś miałam coś takiego na porządku dziennym. Nie robiła na mej osobie najmniejszego wrażenia.
– Karin. – Usłyszałam gdzieś za plecami. Drgnęłam na dźwięk znajomego głosu i zastygłam w bezruchu, a potem milion obrazów przemknęło mi przed oczyma, niczym poszczególne klatki filmu. Zapomniałam oddychać.
Sasuke dopadł dziewczyny i wyszarpnął ją z uścisku przyjaciela. Praktycznie w zwolnionym tempie widziałam, jak chwyta ją za bluzę i unosi do góry. Z głośnym hukiem, uderzył jej głową o drewnianą ścianę pustej wystawy. Zacisnął dłonie na szyi, aż twarz Karin momentalnie zaczęła sinieć.
– Sasuke! Przestań! – ryknęłam, podrywając się w nagłym przypływie adrenaliny. Nie byłam jednak w stanie się podnieść, ciało odmawiało posłuszeństwa. – Suigetsu zrób coś! – Błagałam, nie mogąc patrzeć na rozgrywającą się scenę. Zaczęło dzwonić mi w uszach, jak gdybym znajdowała się głęboko pod wodą.
Uchiha pogrążony był w jakimś amoku, uderzał raz po raz dziewczyną o ścianę, zupełnie jakby była bezwładną marionetką. Wiedziałam, że jeśli zaraz niczego nie zrobię, to ją zabije. Nie miałam pojęcia, czy była jeszcze przytomna.
Suigetsu uwiesił się na ramieniu przyjaciela, jednak równie dobrze mógłby próbować rozerwać rękoma stalowe kajdanki. Sasuke był od niego o wiele silniejszy, w dodatku zdrowy rozsądek przyćmiła mu mieszanka niebezpiecznych hormonów, które jego organizm najwyraźniej produkował w zawrotnym tempie.
– Juugo – odetchnęłam z ulgą, widząc wyłaniającą się na końcu alejki postać.
Gdy tylko rudzielec dostrzegł rozgrywający się dramat, jednym, zwinnym ruchem odciągnął Uchihę od swojej ofiary. Dziewczyna osunęła się na ziemię. Była przerażona, ale przytomna.
– Sasuke – powiedział Juugo, zmuszając bruneta, by na niego spojrzał. – Uspokój się – dodał, jednak ten nie zamierzał odpuścić. – Sasuke, trzeba jej pomóc. Trzeba pomóc Ichirei.
Dopiero teraz przeniósł wzrok na mnie. Nie miałam pojęcia jak wyglądałam, ale chyba nie było ze mną najlepiej. Zrobił kilka kroków w moim kierunku, zbolałym wzrokiem prześlizgnął się od czubka rozczochranej głowy, aż po same stopy. Kucnął, po czym drżącą dłonią pogładził moje spocone i upaćkane piaskiem włosy, jakby myślał, że nie przeżyję kolejnej minuty.
– Wszystko będzie dobrze – powiedział, ostrożnie podnosząc mnie z ziemi. Zdawało mi się, że mówił to sam do siebie. Z bólu zrobiło mi się słabo, poczułam nudności. Mimo wszystko pozwoliłam się wsadzić do stojącego niedaleko samochodu. Nawet nie słyszałam, kiedy nim przyjechał.
– Dokąd jedziemy? – zapytałam, starając się nie otwierać zbyt mocno ust. Nawet wypowiedzenie kilku słów niesamowicie bolało.
Jęknęłam, kiedy zapiął mi pas. Modliłam się żeby nie mieć połamanych żeber. W końcu Karin nie była jakoś specjalnie silna. Gdyby nie skręcona kostka, to ja miałabym przewagę.
– Co oni z nią zrobią? – Ponowiłam próbę kontaktu, kiedy brunet nie odezwał się słowem.
– Mam nadzieję, że zakopią żywcem – wysyczał, ale kiedy dostrzegł mój wyraz twarzy, mina mu złagodniała. – Spokojnie, wiesz, że Juugo nie jest okrutny. Chociaż mógłby.
Fakt, że to właśnie Juugo z nią został, nieco mnie uspokoił. Zaledwie kilka minut temu życzyłam jej śmierci, jednak teraz nie byłam już niczego pewna. Skoro miała problemy psychiczne, nie mogłam jej za to obwiniać.
***
W szpitalu wywołałam falę tysiąca różnych pytań, na żadne z nich nie miałam ochoty odpowiadać. W większości były to zbędne „gdybania” i „sugestie”. Nie mogłam wymyślić żadnej historyjki typu „upadek ze schodów”, lekarze nie byli idiotami. Po dłuższym milczeniu opowiedziałam pokrótce całe zdarzenie, kłamiąc, że dziewczyna została odstawiona na komisariat. Miałam nadzieję, że nikt nie pofatyguje się tego sprawdzić.
– Pan jest rodziną? – Spytała pielęgniarka, kiedy mimo zakazu, Sasuke wślizgnął się za nami do sali. Otworzył usta, by odpowiedzieć, ale po chwili je zamknął.
– Prócz młodszej siostry, jest jedyną bliską mi osobą – powiedziałam, znużona kolejnymi pytaniami. Lekarz z lekkim wahaniem skinął głową, po czym wyszedł, a w ślad za nim reszta personelu.
Chciałam unieść głowę, ale twardy materac wpijał mi się w obolałe łopatki. Nie znosiłam tych całych łóżko-noszy. Zawsze wpychali na nie pacjentów, którzy mieli wędrować pomiędzy salami. Nienawidziłam wszystkiego, co miało kółka i służyło do leżenia.
– Gdzie oni poszli? – warknął Sasuke, wyraźnie poddenerwowany. – Czemu do kurwy nędzy, nikt ci nie pomaga?
– Uspokój się już – prychnęłam, siląc się na ironiczny ton. Musiało to brzmieć idiotycznie, więc odchrząknęłam i dodałam – dostałam kroplówkę z lekami przeciwbólowymi, krwotok ustąpił, teraz czekam na RTG i USG.
– Bardzo cię boli? – zapytał, przysiadając na krawędzi łóżka. Wyglądał naprawdę żałośnie i zrobiło mi się go żal, choć to ja oberwałam. – Mam do kogoś zadzwonić?
– Nie – mruknęłam, czując błogie działanie ketonalu. Mimo leku, nadal bolało jak cholera, ale chociaż mogłam poruszyć powiekami i ustami, bez wydawania chrapliwych jęków. – Mówiłam prawdę, kiedy powiedziałam, że mam tylko Mami… I ciebie. – Ostatnie słowo dodałam dość niepewnie.
– Nie będziemy się już widywać. – Uciął jednym zdaniem całą dalszą rozmowę. – To moja wina, że tu jesteś.
Nudności wróciły i tym razem nie były spowodowane bólem. Sens jego słów docierał do mnie bardzo powoli. Przebijał się przez kolejne struktury mózgu, który pracował na najniższych, możliwych obrotach. Przez cały ten czas nawet przez myśl mi nie przeszło, że to jego wina. Przecież nie mógł nic poradzić; nie siedział w głowie tej dziewczyny.
– Oszalałeś? – Zapytałam, czując, że zaraz zacznie mi brakować powietrza. To wszystko przerodziło się w jakąś cholerną fobię. Zaczęłam się zastanawiać co ze mną nie tak, że zawsze tracę bliskie mi osoby. Kiedy go nienawidziłam, chodził za mną krok w krok. Teraz, kiedy mogłam nazwać go swoim przyjacielem, nie chciałam pozwolić mu odejść. – To żart, prawda?
Jeb się. Jeb się. Jeb się.
Pokręcił przecząco głową, a ja miałam ochotę zwymiotować. Była tylko jedna rzecz, której bałam się bardziej, niż bólu – samotność.
– Hej, uspokój się – powiedział, gdy mój oddech zaczął już wariować. Obolałe żebra uciskały na płuca, nie mogłam wziąć porządnego wdechu, czułam się jakbym dostała hipertermii. – Nigdzie nie pójdę, obiecuję, tylko uspokój się. Nie wolno ci się teraz denerwować, jesteś przemęczona.
– Nie wolno mi się denerwować? – jęknęłam, nie mogąc pojąć dlaczego zawsze w swoim otoczeniu muszę mieć tępych kretynów. – Ja nie umieram, jestem tylko porządnie sprana. Nie pierwszy i nie ostatni raz – wyrzuciłam, nie zwracając uwagi na krew, która znów zaczęła sączyć się z obolałego nosa. – Myślałam, że się przyjaźnimy – dodałam z wyrzutem.
– Właśnie dlatego nie powinienem cię narażać. – Złapał mnie za rękę i zaczął gładzić kciukiem wierzch mojej dłoni. – Obiecałem, że cię ochronię, a wyszedłem na tego, przez którego teraz cierpisz. Miałaś rację, kiedy mówiłaś, że jestem chujem.
– Nie znałam cię wtedy, gdy tak mówiłam. – Przerwałam mu, zanim dokończył swoją myśl. – To nie twoja wina. – Zamknęłam oczy, siląc się na wypowiedzenie słów, które od kilku minut obijały się echem po mojej głowie. – Bardziej cierpiałabym, gdybyś teraz urwał ze mną kontakt.
Rzucił mi szybkie, zaskoczone spojrzenie. Nie chciałam, by zrozumiał to zbyt opacznie. Mimo wszystko nie miałam zamiaru pozwolić odejść kolejnej osobie. Wszyscy ode mnie uciekali.
Co jest ze mną nie tak?
– Zawsze miałam cię za zimnego skurwysyna, to prawda – kontynuowałam, wykorzystując odpowiednią chwilę. – Ale wiem, że dla przyjaciół jesteś inny. Nikt nie zrobił dla mnie tak wiele jak ty, podczas tej krótkiej znajomości. Jesteś naprawdę ważny w moim życiu i jeżeli robisz to tylko ze względu na moje bezpieczeństwo, nie pozwolę ci odejść.
Ku mojemu zaskoczeniu, brunet uśmiechnął się lekko. Nie musiałam mówić nic więcej, wiedział co mam na myśli. Byłam pewna, że on też zawsze spędza miło czas, kiedy jesteśmy razem. Poza tym polubiłam Juugo i Suigetsu, a teraz kiedy sytuacja się nieco rozjaśniła, nie musiałam być taka ostrożna w stosunku do Hinaty.
– Serio uważałaś mnie za chuja i skurwysyna? – zapytał, a ja nie miałam pojęcia do czego dąży. – Tak właściwie to nigdy tego nie powiedziałaś, to była tylko spekulacja.
– Och – westchnęłam i zamilkłam. Nie miałam pojęcia co dodać, gdyby nie to, że cała krew z mojego ciała zdążyła wypłynąć nosem, zaczerwieniłabym się ze wstydu.
– Wyglądasz jak półtorej nieszczęścia – mruknął, przerywając niezręczną ciszę.
– Każda dziewczyna marzy o tym, by to usłyszeć – szepnęłam, walcząc z opadającymi powiekami. – O czym w ogóle ta cała Karin mówiła?
– Przyjdzie czas, by o tym porozmawiać – odparł, po czym chwycił złożone w nogach białe prześcieradło i nakrył mnie. – Jesteś zimna jak lód.
– Nie wolno mi zasnąć – jęknęłam, walcząc ze znużeniem. Byłam wyczerpana.
– Zanim oni się pofatygują to minie z pięć godzin, ten stary gnojek pewnie sam śpi w swojej kanciapie – warknął, po czym z uporem maniaka zaczął naciskać dzwonek przywołujący personel. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, choć odczułam nieprzyjemne mrowienie na twarzy.
– Za niecały tydzień impreza pożegnalna Kejży – westchnęłam, po czym zaśmiałam się. – Będą musieli mnie posklejać w ekspresowym tempie.
– Co to za szczeniackie wygłupy? – Do sali wkroczyła dość krągła pielęgniarka, z ciasno upiętym, posiwiałym kokiem na czubku głowy. Zmierzyła nas groźnym spojrzeniem, a wtedy zszargane nerwy Sasuke znów puściły.
Wstał i podszedł niebezpiecznie blisko kobiety. Zacisnął dłoń na nieskazitelnie białym fartuchu i potrząsnął nią lekko.
– Albo jej w tej chwili pomożecie, albo za moment sami będziecie potrzebować hospitalizacji – warknął, nie przebierając w słowach. Jak oparzona zaczęła potakiwać i potulnie pobiegła po lekarza. – No, jak się chce to się potrafi. – Odwrócił się do mnie z szerokim, triumfalnym uśmiechem.
Pokiwałam głową z dezaprobatą.
– Muszę cię teraz lepiej pilnować, Słońce – mruknął z rozbawieniem, choć wiedziałam, że tym samym stara się ukryć negatywne uczucia, które targają nim wewnątrz. Nadal miał do siebie żal.
– Martwisz się o mnie. – Uniosłam lekko kąciki ust ku górze, zrobiło mi się o wiele cieplej na sercu.
– Tylko się nie przyzwyczaj, jak wyzdrowiejesz musisz umyć mi samochód – odparł, psując całą przyjazną atmosferę, która budowała się dobre dziesięć minut.
Gdybym tylko mogła się poruszyć, rzuciłabym w niego stojakiem od kroplówki. Uchiha mimo wszystko zawsze pozostanie Uchihą. Już wiedziałam, że pod maską gbura i zimnego chuja chowa się naprawdę dobry człowiek.

***
Bardzo, bardzo bardzo dziękuję Mayako za poratowanie akapitów. Bez niej bym nigdy nie dokończyła tego rozdziału, bo już miałam ochotę wyrzucić za okno.
No i jeszcze, ten...
<3 Kocham Cię Kasia <3
Mam nadzieję, że się podobało. Planuję tu wrzucić ok. 20 rozdziałów, ale nie wiem czy aż tyle ich wyjdzie.
Buziole!


      
      
      
      
      
      
      
      
      
      
      
      


2 komentarze:

  1. Ty mały oszuście, nie tak brzmiał tekst od autora XDDDD Też Cię kocham, mimo wszystko. XD <3

    I dalej nie wiem o co Ci chodzi. Czo ten Sasuke i gdzie Naruto. GDZIE TEN ZASRANY BLONDYN NO KUREWA. DAJ MI GO. NIE CHCE SRASUKE, CHCE NARUTO. Choć nie powiem, w tym opowiadaniu to ten cweluch się lepiej zachowywał od Uzumakiego, a to wręcz boli. ;x

    W sumie to nie spodziewałam się, że Ichi napisze akurat do Sasuke. A z drugiej strony... Do kogo innego mogłaby napisać? ._. Do Matsuri to nie bardzo (nie wiem czemu w sumie, ale ciul XD), Mayako i Kejży jeszcze jakoś super nie zna raczej, więc... Ale i tak się zdziwiłam. I ucieszyłam. Wiesz, tak po cichutku to chyba im nawet kibicuję, chyba wolałabym, żeby Ichi była z Srasuke, niż Naruto, bo ten to przynajmniej przy niej jest, pomaga jej i w ogóle... Sasuke nie odchodź. :( Nie rób jej tego no. :(

    Ichirei to jest jednak ciapa. Przyszła się pobawić, skończyła pobita i ze skręconą kostką. Brawo. XD Nigdzie z Tobą nie pójdę, ofiaro. XD

    Nie spodziewałam się, że to Karin jej grozi. W sumie miałam nadzieję, że to Hinata jest psychiczna, to byłoby całkiem ciekawe. XDDD No ale wkurzyłam się, ze zaczęła bić Ichi, jak ta była bezbronna, bez szans. :< Srasuke mógł zabić tę sukę, byłoby po kłopocie. A tak pewnie dojdzie do siebie i będzie dalej sprawiać problemy. ;x

    Powiem Ci Doms, że w ciągu kilku rozdziałów potrafiłaś zauroczyć mnie paroma postaciami, a jednocześnie jedną (tak Naruto frajerze, o Tobie mowa) potrafiłam znienawidzić. Nie sądziłam, że przekonam się do Sasuke, ale Twój Uchiha jest tutaj naprawdę sympatyczny i mam nadzieję, że taki już zostanie. Nie odbieraj go Ichi. :<

    No i tak jak mówiłam, z każdym rozdziałem widzę diametralną poprawę, aż jestem w szoku, że można tak szybko się rozwijać. Każdy kolejny rozdział jest jeszcze lepszy, jeszcze ciekawszy, jeszcze bardziej trzyma w napięciu. A najlepsze (albo i najgorsze, zależy jak na to patrzeć) jest to, że nie mam zielonego pojęcia co Ci chodzi po głowie i jak dalej potoczy się akcja. Serio, mam jakąś dziurę w głowie i nic nie mogę wymyślić. XD

    Mam nadzieję, że szybko naskrobiesz ósemeczkę, w której Srasuke NIE opuści Ichirei. Nie rób nam tego. :<

    Kocham mocno. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Heloł, nie bonć zua! Bo tak naprawdę wydałam z siebie okrzyk radości kiedy zobaczyłam, że rozdział i przeczytałam od razu, mimo że nie miałam wtedy na to za bardzo czasu XD a teraz jest i czas na komcia!
    Może zacznę od tego, że nienawidzę Karin i jest głupią suką, zarówno w mandze jak i na szczęście tu, nigdy nie chciałam zmieniać o niej zdania i cieszę się, że nie dałaś mi ku temu żadnego powodu. <3 Zawsze zachowywała się, jakby nie miała mózgu :-///// I śmiesznie, że choć nawet często zdarza mi się przewidywać różne rzeczy, czy to w kwestii blogów czy filmów czy czego tam jeszcze, przez myśl nie przeszła mi Karin. Usunęłaś ją z fabuły na tyle dawnoo, że brałam pod uwagę jedynie Sakurę, bo tamtą totalnie wyparłam ze świadomości.
    Uwielbiam relację pomiędzy całą czwóreczką i czuję taką miłość, kiedy czytam o Kupie Mięśni, śmieszku Suigetsu i o Sasku, który biegnie truchtem do samochodu ze względu na Ichi <3 takie ala motylki, jakkolwiek pojebanie to zabrzmi XD
    Sam opis skręcenia kostki i walki z Uzumaki był przeprowadzony tak zgrabnie, ładnie, płynnie, tak akurat! Mam wrażenie, że napisany przez kogoś innego mógłby mi się jakoś tak dłużyć, nie wiem, dokładnie to mi przyszło na myśl. Ogólnie to cały rozdział jak po masełkuuu!
    I gdzie jest Naruto, Naruto, co z niiim?
    A ogółem biorąc postawę Uchihy w tym rozdziale - tak bardzo miły Sasuke sprowadza moje myśli do tego, że jest zbyt sielankowo, by w następnym rozdziale się nie odjebało <3
    jeeej, usłyszałam XI z twojej playlisty i pomyślałam o tyyym - https://www.youtube.com/watch?v=kOXSE7bqPog - aleś mi przypomniałaaaa!
    buziaaki i weny, ładuj te dziewięć dyszek!

    OdpowiedzUsuń

CREATED BY
MAYAKO