27 stycznia 2017

10. Pokaż mi swoje piekło

Co jest najważniejsze – nigdy nie wiesz
Wciąż zbyt łatwo zgubić sens, a przede wszystkim siebie
Nie ma sensu o tym myśleć, weź głęboki oddech
I oddaj niebu z dymem wszystko, o czym chcesz
zapomnieć


Kolejny dzień. Trzecią dobę z rzędu siedziałam w czterech ścianach swojego pokoju i robiłam wszystko, by jakoś zająć sobie czas. Nudziłam się niemiłosiernie i zastanawiałam, w jaki sposób przeżyłam dwadzieścia lat, będąc aspołecznym alienem.
W mojej głowie panowała pustka, a kompletny brak zdolności skupienia się sprawiał, że nie potrafiłam zebrać w sobie dość sił i chęci na jakiekolwiek działanie. Wystukiwałam kolejne litery, czując pod palcami szorstką powierzchnię mocno spękanego wyświetlacza. Od czasu upadku urządzenia, każdego dnia modliłam się, by nie rozpadło się doszczętnie, chociaż w głębi duszy chyba miałam taką nadzieję. Wtedy byłby to wystarczająco silny pretekst by kupić nowy telefon.
Choć oboje udawaliśmy, że ostatni incydent – a raczej cały ich szereg – nie miały miejsca, wciąż czułam się, jakbym połknęła kanciastą kostkę lodu. Wakacje przeciekały mi między palcami z zawrotną szybkością, a ja ze smutkiem stwierdziłam, iż przez cały ten czas imprezowałam o wiele mniej niż w roku szkolnym. Co też najprawdopodobniej wyszło na wynikach moich egzaminów.
Nietknięta koperta z pieczątką uczelni kurzyła się na biurku. I choć wszystkie przedmioty zaliczyłam, cholernie bałam się ogólnego wyniku. Potrzebowałam co najmniej dziewięćdziesięciu procent z anatomii i fizjologii zwierząt, by jako specjalizację, w następnym roku wybrać behawiorystykę weterynaryjną.
Nagle zerwałam się na równe nogi, kiedy do mojej głowy wkradła się nowa, niezbyt przyjemna myśl. Pośpieszenie przeanalizowałam swoją wizytę w domu Kejży i Mayako, po czym ponownie chwyciłam w dłonie telefon. Niemal poczułam zapach świeżej farby, unoszący się w nowym lokum sióstr.
– Ty śmierdzący parszywcu! – wrzasnęłam, kiedy po szóstym sygnale usłyszałam zaspane “halo?”.
– Ichirei? – głos Okanao był niewyraźny i zachrypnięty.
– Kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć? – syknęłam, uparcie zdrapując kciukiem lakier z pozostałych paznokci.
Cisza, a następnie kasłanie, tylko potwierdziły moje przypuszczenia.
– Ale o czym mówisz? – zapytała dziewczyna, choć ton jej głosu zdradzał wszystko.
– Nie wracasz do akademika – powiedziałam z wyrzutem, czując jak moja warga zaczyna drżeć.
Poczułam się oszukana. Spanikowałam i zapragnęłam cofnąć czas o te kilka minut, to nie był dobry moment na rozmowę. Nie mogłam sobie wyobrazić, że od nowego roku akademickiego, będę zmuszona dzielić pokój z inną osobą. Ta wizja odbierała mi chęci na dalsze studiowanie.
Mieszkanie z Mayako stało się nieodłącznym elementem mojego życia. Wracałam, a ona tam była: śmiała się, wygłupiała. Wcześniej, po powrocie do domu witała mnie cisza. Gdyby nie Mami, byłabym sama jak palec.
– Nie wracasz – burknęłam, siląc się na agresywny ton.
Brzmiałam żałośnie. Widziałam, że ona nie potrzebowała mnie tak, jak ja jej. Miała masę przyjaciół, Kejżę i Jeremiego. A co pozostało mi? Ojciec, który mimo wszystko nie będzie dla mnie nigdy tym, kim tata być powinien. Moje relacje z Mami również uległy pogorszeniu.
– To tylko kilka przecznic dalej – odparła ostrożnie. – Nie sądzisz, że odrobinę przesadzasz?
Miała rację. Miała cholerną rację. Przesadzałam i to nie odrobinę, jednak byłam pewna, że wszystko w końcu się posypie.
– Masz rację – przyznałam na głos. – Boję się, że nie będzie już tak samo.
– Głupia! – krzyknęła, aż podskoczyłam. Zdarła sobie gardło i dostała spazmatycznego ataku kaszlu, musiała być chora jak mops. – Jeśli kiedykolwiek coś zmieni się w naszych relacjach, dostaniesz pełne prawo by przypierdolić mi w cymbał – dodała, wypuszczając głośno powietrze.
Uspokoiłam się nieco, jednak nadal nie byłam przekonana. Pogawędziłyśmy jeszcze chwilę o niczym, zanim dziewczyna postanowiła zebrać się w sobie i w końcu pójść wziąć prysznic. Dochodziło wpół do pierwszej.
– Czas zażegnać konflikt – mruknęłam, nakładając na nos okulary przeciwsłoneczne.
Rozmowy z Mayako zawsze dodawały mi energii i mobilizowały do działania. Tak było i tym razem. Odsunęłam wszelkie obawy w kąt i wpakowałam najpotrzebniejsze rzeczy w mały, czarny, skórzany plecaczek. Miałam do załatwienia dwie sprawy w Tokio, dotyczące dwóch różnych osób.
– Wrócę jutro – powiedziałam do siedzącego na ganku Paina, po czym kierowałam się w stronę stacji.
– Podrzucić cię? – zapytał, wachlując się złożoną na pół gazetą.
– Ty, wiesz co… – mruknęłam, czując jak słońce wypala mi dziurę w plecach. – Skorzystam.
Nie musiałam nic mówić, doskonale wiedział, że jedyne miejsce, do którego mogłabym chcieć się udać w tej zapyziałej wiosce to dworzec. Tęskniłam za czasami, kiedy miałam swój własny samochód. Nie trwało to krótko, ale dobrze wspominałam tamte chwile.


Kiedy znalazłam się w Tokio, podreptałam do automatu z zimnymi napojami. Tylko one mogły mnie uratować. Zanim autobus, na który czekałam, pojawił się na przystanku, opróżniłam prawie całą butelkę wody. Nuciłam w myślach najdziwniejsze piosenki, żeby nie pozwolić sobie na żadne, poważniejsze rozważania.
– Czemu ja to sobie robię? – jęknęłam, gdy w końcu stanęłam pod ogromnym blokiem, złożonym z kilkudziesięciu kawalerek. Epicentrum samotnych matek i chulających mężczyzn.
– Tak? – Usłyszałam w domofonie i dopiero wtedy zorientowałam się, że w duchu miałam nadzieję, iż chłopak wcale nie przebywa w swoim mieszkaniu, a w domu rodzinnym, na drugim końcu miasta.
– Dostawa pizzy – burknęłam, obgryzając skórkę dookoła paznokcia.
– Nie zamawiałem pizzy. – Jego rozbawiony, lekko zlękniony głos wcale mi nie pomagał.
– Dziwki i koks – prychnęłam, w duchu klnąc na niesamowity żar lejący się z nieba.
Słysząc ciche brzęczenie, pchnęłam drzwi i znalazłam się w chłodnym przedsionku. Weszłam do windy, gdzie klimatyzacja przyprawiła mnie wręcz o ekstazę. Kiedy znalazłam się na odpowiednim piętrze, usłyszałam jak drzwi mieszkania siódmego zamykają się z cichym szczęknięciem.
Przez moment zastanawiałam się, dlaczego wyjrzał na zewnątrz, ale odpowiedź przyszła szybciej, niż mogłabym się spodziewać. Wysoka blondynka zbiegła po jednych schodach i zniknęła za rogiem, zanim mój umysł zdążył przeanalizować sytuację. Przed oczami miałam jej długi, kołyszący się kucyk, a w uszach jeszcze długo brzmiał odgłos obcasów stukających po stopniach.
Nie, żebym nie spodziewała się tego, jednak czym innym była sama świadomość, a czym innym zobaczyć na własne oczy, jak jakaś lafirynda pośpiesznie opuszcza jego lokum.
– Cześć – powiedziałam, wchodząc bez pukania.
Zmierzyłam wzrokiem wygląd chłopaka. Miał na sobie ciemne hawajki i ubraną tyłem do przodu koszulkę. Wyglądał na zmieszanego.
– Cześć, Ichi – odparł, całując mnie przelotnie w policzek.
Jego głos drżał, a z włosów skapywała mu woda. Nie sądziłam, że aż tak wystraszy się mojej reakcji. Poczułam mdłości na myśl o tym, że kilka minut temu te usta całowały kogoś innego. Miałam dwie opcje: albo udawać, że nic się nie stało, albo…
– Widziałam ją – mruknęłam, niby mimochodem, tym samym wprawiając go w jeszcze większe zakłopotanie. – Przebierz koszulkę na drugą stronę – dodałam, dolewając oliwy do ognia.
Granie obojętnej wychodziło mi całkiem w porządku. W duchu cieszyłam się, że nie pozwoliłam sobie na jakikolwiek rozwój sytuacji w relacjach z Sasuke. Teraz miałam pewność, iż patrzenie jak zabawia się z innymi kobietami, byłoby tak samo bolesne jak patrzenie na Naruto i Haruno.
– Czasami się ciebie boję – jęknął, jedną ręką zrzucając z siebie T-shirt.
– Od kiedy to Uchiha Sasuke daje się zbić z pantałyku. – Zaśmiałam się, by nie zacząć krzyczeć ze złości.
Przejechałam kawał drogi, żeby w końcu zażegnać konflikt z matołem, który w ułamku sekundy musiał wszystko zepsuć. Przyszłam niezapowiedziana i miał do tego pełne prawo, ale znów znajdowałam się o krok od rozpłakania i uderzenia go w twarz.
– Ino nic dla mnie nie znaczy. – Skinął w stronę drzwi, którymi kilka minut wcześniej musiała wybiec blondyna.
Jak głupią trzeba być, żeby dać się przelecieć, a potem wygnać na zbity pysk?
– Tak, wiem – odpowiedziałam, siadając na wysokim stołku w kuchni. – Zdziwiłabym się, gdyby jakaś kobieta coś dla ciebie znaczyła.
Nie powinnam była tego mówić. Zdradziłam się. Zacisnął usta w cienką linię; był zły i jednocześnie przybity. Nie chciałam żeby mnie żałował, nie potrzebowałam politowania.
– Mayako ma swój wymarzony domek. – Zmieniłam temat, zupełnie zapominając, że przecież Uchiha był tam ze mną. – Od nowego roku jestem skazana na nową współlokatorkę.
Nie zdziwiłabym się, gdyby okazała się nią blondyna.
Nie potrafiłam patrzeć mu w oczy, uciekałam spojrzeniem w drugą stronę, jednak kiedy kątem oka dostrzegłam otwarte drzwi sypialni, a za nimi łóżko z porozrzucaną pościelą, wbiłam wzrok w blat z czarnego marmuru.
– Wychodzimy z Hinatą i Suigetsu wieczorem – powiedział, wstawiając wodę w czajniku. – Przyłączysz się?
– Nie mam gdzie spać – odparłam, choć wcześniej poinformowałam Paina, że wracam dopiero nazajutrz, zwłaszcze, że następnego dnia musiałam udać się w jeszcze jedno miejsce. Moje plany nie uwzględniły tego, co zastałam w Tokio.
– Możesz spać tutaj – zaproponował, a widząc jak się krzywię dodał – zmienię pościel.
Jeżeli myślał, że zmiana pościeli pomoże, był naprawdę większym kretynem niż Uzumaki. Przeklęłam się w myślach. Wiele razy spałam w jego łóżku, od kiedy musiałam na okres wakacyjny zdać kluczyk od akademika. Wolałam nawet nie myśleć ile kobiet przewinęło się przez ten pokój. Żebym spędziła w nim choć jedną noc więcej, musiałby albo odkazić wszystko czystym spirytusem, albo wymazać mi pamięć.
– Kimnę się u Suigetsu – zdecydowałam, nie potrafiąc znaleźć lepszej opcji.
– Nie będziesz u niego spała – zaprotestował, a ja poczułam, że ogarnia mnie wściekłość.
– Wydaje mi się, że to ja o tym zadecyduję. – Zsunęłam się ze stołka, kiedy rozbrzmiał gwizd czajnika.
Obserwował jak wymijam go i nalewam wrzątku do dwóch kubków, po czym odmierzam po miarce granulatu herbacianego.
– Co robisz? – zapytałam, kiedy zbliżył się i położył dłonie na moich ramionach. – Zostaw. – Chciałam je zrzucić, jednak zacisnął palce zbyt mocno.
– Reset – odparł, odwracając mnie w swoją stronę.
– Co, do cholery? – prychnęłam, odsuwając się na tyle, na ile pozwalał mi znajdujący się za mną blat.
– Reset – powtórzył – przysięgam, że od tej chwili, nigdy nie spojrzę na inną kobietę.
– Czego ty ode mnie oczekujesz? – Zaśmiałam się, wstrząśnięta niedorzecznością jego słów. – Mam rzucić ci się teraz z radością w ramiona? Czego ty w ogóle chcesz?
– Ciebie.
– Nie, Uchiha. – Zacisnęłam pięści na jego koszulce, odpychając go lekko, by w końcu odpuścił. – Ty sam nie wiesz, czego chcesz, ale na pewno nie jestem to ja. Jestem jakimś chorym wyzwaniem, czy chuj wie czym, nie wiem, ale nie psujmy tego. – Z moich ust wylewał się potok słów, które docierały do niego z wyraźnym opóźnieniem. – Bądźmy przyjaciółmi, żyjmy swoim życiem i nie zachowujmy się jak para niezdecydowanych nastolatków.
– Wiem, że jestem skurwysynem, a nie facetem – powiedział, zupełnie jakby moje słowa go nie obeszły. – Czuję się żałośnie, kajając się przed tobą. Daj mi tę cholerną szansę, a serio się zmienię.
– Podchodzisz do tego od dupy strony – skomentowałam, wiedząc, że cokolwiek nie powiem, nic nie zdziałam. Dopiero w tamtym momencie dostrzegłam, że był zjarany w sztok.
– Czyli jeśli się zmienię, zmienisz podejście do nas? – zapytał z głupawym uśmieszkiem.
Atmosfera rozrzedzała się z wolna. Zastanawiałam się, czemu wszystko wokół musiało być tak skomplikowane. Czułam się jak gimnazjalistka, która nie może znaleźć swojego miejsca. Lubiłam Sasuke, ciężko było mi się przyznać przed samą sobą, ale naprawdę go lubiłam. Pociągał mnie pod każdym względem: jego z pozoru zimny, ale głupawy charakter; przystojna twarz i umięśniona sylwetka. Nie bez powodu kobiety za nim szalały, sama z ledwością trzymałam fason, kiedy był obok.
– Nie dość, że się puściłeś, dziwko, to jeszcze paliłeś beze mnie zielsko – warknęłam z wyrzutem.
Widok Ino, wybiegającej z jego mieszkania, był niczym kubeł zimnej wody, wylany na głowę w upalny dzień. Związek z Uchihą doprowadziłby do katastrofy i oboje, gdzieś tam w głębi siebie, o tym wiedzieliśmy. Uczucia zawsze, prędzej czy później, niszczą wszelkie przyjaźnie. Doświadczyłam tego już raz na własnej skórze i nie miałam zamiaru ponownie.
– Jesteś niemożliwa – prychnął, ruszając w stronę sypialni.
Narzucił na siebie czarną, luźną bokserkę i począł zdejmować poszewki z pościeli. Jego ruchy były mocno spowolnione przez krążące w jego żyłach substancje psychoaktywne. Zignorował zupełnie moją obecność, miałam wrażenie, że o mnie zapomniał.
– Masz coś jeszcze do zapalenia? – spytałam, patrząc z obrzydzeniem jak zbiera pranie z podłogi.
Poszłam za nim do łazienki niczym cień i obserwowałam. Nastawił pralkę i zabrał się za szczotkowanie zębów.
– Jeśli teraz się ujarasz, zaśniesz i obudzisz się za trzy dni – powiedział niewyraźnie, z ustami pełnymi piany.
Nigdy nie paliłam z nim zielska, nie licząc kilku pojedynczych buchów, kiedy robił to z Suigetsu czy Juugo, więc poczułam się urażona jego słowami.
– Nie zasnę! – burknęłam, robiąc maślane oczka.
Miałam cholerną ochotę na małą dawkę, poprawiającego humor, dymu. Uśmiechnął się, widząc jak bardzo mi na tym zależy. Przepłukał usta wodą i wyjął z kieszeni okopconą lufkę.
– Nie mam czystej. – Zaczął nabijać ją zielonym suszem, a ja dreptałam podekscytowana stopami w miejscu, jakbym pierwszy raz w życiu widziała na oczy marihuanę. Dotychczas tylko w obecności Naruto wolno mi było ją palić, gdyby wiedział, pewnie wpadłby w szał.
Zaciągnęłam się kilka razy i już po paru minutach ogarnął mnie błogi stan. Wszystko zaczęło zwalniać, łącznie z biciem mojego serca. W końcu poczułam jak całe napięcie odchodzi w cień, pozostawiając po sobie niesamowitą ulgę.
– Teraz mogłabym umrzeć – jęknęłam, wychodząc w końcu z łazienki. Było to jedyne pomieszczenie w mieszkaniu, pozbawione czujnika dymu.
– Tylko spróbuj – zagroził, odpalając kolejną porcję.
Położyłam się na łóżku, zupełnie zapominając o jego mrocznych losach w niedalekiej przeszłości. Mimo wcześniejszych protestów, świeża pościel nie budziła już we mnie obrzydzenia.
– Robiliśmy to pod prysznicem, a nie w łóżku – powiedział nagle, dołączając do mnie. To wyjaśniałoby, dlaczego pośpiesznie się ubierał, a jego włosy ociekały wodą. Leżeliśmy na plecach z lekko zmrużonymi powiekami, wpatrując się w sufit. – Nie wpuszczam tych lasi do swojej sypialni, niewiele z nich miało okazję znaleźć się w moim łóżku.
Trudno mi było uwierzyć w ostatnie, wypowiedziane przez niego zdanie. Z drugiej strony, wiedziałam, że nie ma szacunku do żadnej z tych dziewczyn, z którymi się przespał. Wszystko było możliwe. Sam fakt, że nie minęły nawet dwie godziny odkąd obściskiwał się z jakąś lafiryndą, przyprawiał mnie o złe samopoczucie. Pewnie pół uczelni myślało, że jestem jego kompaktowym breloczkiem do rozładowywania napięcia seksualnego.
Mówił do mnie, ale jego słowa docierały jakby zza grubego szkła. Nie potrafiłam skupić się na żadnym, wypowiedzianym przez niego zdaniu na tyle, by znaleźć w nim jakikolwiek sens. Wzdrygnęłam się kilka razy, starając się nie pozwolić opaść powiekom, lecz bezskutecznie. Były ciężkie jak diabli, zbyt ciężkie żeby moje oczy mogły dłużej pozostać otwarte.


***


Poprzez szybę obserwuję migoczące światełka. Ulice Tokio tętnią życiem, a ja czuję się, jakby coś we mnie umarło. Czuję wzrok kobiety na swoich plecach. Czeka aż coś powiem, ale ja milczę. Przychodzę tutaj codziennie. Każdego dnia próbują zmusić mnie do obnażenia swoich najskrytszych myśli. Nie potrafię mówić. Za każdym razem, kiedy przekraczam próg tego pomieszczenia, chcę wykrzyczeć w twarz to, jak ogromny, rozdzierający ból przeszywa na wskroś moje wnętrzności. Coś, jakby drut kolczasty, owija się dookoła mojej szyi, sprawiając, że tracę oddech.
Kobieta podchodzi i kładzie mi dłoń na ramieniu. Drżę z przestrachem.
– Chcemy ci pomóc, nikt nie chce cię skrzywdzić – mówi.
Widzę, jak bardzo stara się znaleźć ze mną wspólny język. Czy jest możliwe odnaleźć go z kimś, kto nie potrafi wypowiedzieć słowa? Ogarnia mnie strach. Słyszę krzyk. Tylko nieprzyjemny ból w gardle jest dowodem na to, że to ja podniosłam głos.
Zatykam uszy rękoma i wrzeszczę wniebogłosy, zupełnie nie wiedząc dlaczego.
– Obawiam się, że to może być dziedziczne, a choroba postępuje szybciej niż myśleliśmy, panie Tennotsukai. – Słyszę jak mówi do białej słuchawki telefonu i jak na komendę milknę.
Przed oczyma staje mi obraz ojca. Po jego twarzy spływają gorzkie łzy, zupełnie jakby już nigdy nie miał pojawić się na niej uśmiech. Uśmiech, który kocham ponad wszystko.
Nie chcę krzywdzić nikogo prócz siebie.


***


Kiedy się obudziłam, słońce z jaskrawej bieli, przybrało pożółkłą, niemal pomarańczową barwę. Nie pamiętałam swojego snu, jednak wspomnienie o nim wciąż tkwiło gdzieś w zakątkach mojego umysłu, przez co potrzebowałam kilku minut, aby rozbudzić się na dobre. Czułam ciężar na swoim brzuchu, pod którego naporem, pęcherz błagał o opróżnienie. Uniosłam głowę, by odszukać przyczyny nacisku.
– Nie zaśniesz? – Zaśmiał się Uchiha, nawet na mnie nie patrząc.
Leżał w poprzek łóżka, opierając kark o moje biodro w taki sposób, że tył jego głowy idealnie mościł się mym brzuchu. Podpierał się łokciami o materac, trzymając w dłoniach spory tablet. Zapatrzony w oglądany serial, obgryzał wargi.
– Muszę siku – jęknęłam, spychając go z siebie. – Złaź! – dodałam, nie mając wystarczająco siły.
Wpadłam do łazienki, ignorując zawroty głowy. Kiedy usiadłam na toalecie, na moment mnie zamroczyło z powodu zbyt gwałtownego podniesienia się.
Kiedy zaspokoiłam potrzebę, podeszłam do umywalki. Spojrzenie w lustro było błędem, mój humor od razu legł w gruzach. Dookoła oczu miałam czarne cienie z rozmazanej maskary.
– Zgaduję, że nie masz płatków higienicznych? – krzyknęłam z nadzieją, choć byłam pewna, że kto jak kto, ale Sasuke na bank nie miałby takiego wyposażenia.
Chłopak wszedł do łazienki, pogrzebał chwilę w wiszącej na ścianie szafce, po czym rzucił w moim kierunku paczkę waty. Lepszy rydz niż nic.
Oderwałam kawałek, zwinęłam go w nieregularną kulkę i zwilżyłam wodą. Zmycie makijażu zwykłym mydłem nie było łatwe.
– Za piętnaście minut musimy się zbierać – powiedział, po czym sam ruszył się wyszykować.
Wyjęłam z plecaczka tusz do rzęs i matową, ciemną pomadkę. Jej ciemnoróżowy, wręcz fioletowy kolor ratował sytuację i dodawał mi swego rodzaju uroku. Nałożyłam na rzęsy świeżą warstwę kosmetyku, dziękując Bogu za geny, które gwarantowały mi nieskazitelnie czystą cerę.
– Jest dopiero siódma – mruknęłam, patrząc na zegarek, kiedy chłopak pociągnął mnie za rękę i wyprowadził pośpiesznie z mieszkania. Byliśmy umówieni z paczką na dziewiątą.
– Musimy skoczyć w jeszcze jedno miejsce – odparł, ignorując moje dalsze pytania o szczegóły.
Kiedy siedząc w samochodzie dostrzegłam, że skręca w stronę centrum, a nie na przedmieścia, gdzie miała odbyć się impreza – zaczęła zżerać mnie ciekawość. Obserwowałam ogromne billboardy, charakterystyczne dla Shibuyi. Po kilku minutach odkryłam jego niecne zamiary.
– Chyba żartujesz – jęknęłam, wszczepiając palce w fotel.
Zgasił silnik, wysiadł i obszedł pojazd dookoła, po czym otworzył mi drzwi i mimo protestu, odpiął pas.
– Nie rób scen, mały smrodzie – prychnął, niemal siłą wyciągając mnie z auta.
– Nie wejdę tam, poza tym nie mam ani grosza przy dupie – warknęłam, zapierając się stopami.
Kiedy kilka kobiet rzuciło mi pełne pogardy spojrzenia, uspokoiłam się. Nie chciałam robić z siebie kretynki na środku parkingu.
– To będzie prezent. – Objął mnie ramieniem, kierując w stronę szklanych drzwi. – Na urodziny.
– Miałam je w zeszłym miesiącu.
– A ja nic ci nie kupiłem. – Zakończył temat, wprowadzając mnie do sklepu.
W powietrzu unosił się zapach nowych ubrań i drogich perfum. W sklepie panowała cisza, przerywana delikatnymi, spokojnymi dźwiękami fortepianu. Kilka wysokich, poobwieszanych błyskotkami niczym choinki, kobiet przeszukiwało wieszaki z żakietami. W swoich starych trampkach, szortach i topie, czułam się jak brzydkie kaczątko. Byłam tam pierwszy i najprawdopodobniej ostatni raz w życiu.
– Może ta? – Uchiha chwycił jedną z krótkich, czarnych kiecek i uniósł na wysokość mojej twarzy.
Była zdecydowanie zbyt krótka i błyszcząca, a trójkątny dekolt tylko uwydatniałby moje braki na klatce piersiowej.
– W czym mogę pomóc? – W moment doskoczyła do nas młoda ekspedientka. Ubrana była właśnie w jeden z egzemplarzy, wskazanych przez Sasuke sukienek. – Mamy nową kolekcję ubrań, ale… – zawahała się, zaczesując kosmyk włosów za ucho. – Większość jest dostosowana do wysokich, kształtnych kobiet.
Uśmiechnęła się przymilnie i zmierzyła mnie wzrokiem, oceniając sytuację. Wyraźnie odetchnęła z ulgą, kiedy nie dostrzegła we mnie potencjalnego zagrożenia, po czym posłała mi szyderczy uśmiech. Żyłka na mojej skroni niebezpiecznie zapulsowała, niewiele brakowało bym zabiła ich oboje na miejscu: ją za ten paskudny, wredny wyraz twarzy, a jego za to, że bez uprzedzenia zawlókł mnie do eleganckiego sklepu Chanel.
– Szukamy sukienki na wieczór, dla narzeczonej – odparł Sasuke, obejmując mnie z czułością.
Widząc minę dziewczyny, ugryzłam się w język, by nie wybuchnąć śmiechem. Co jak co, ale ten tekst udał mu się jak nigdy. Zacisnęła zęby i kiwnęła w stronę wieszaków z wieczorowymi strojami, po czym odeszła, oddając pałeczkę swojej starszej koleżance.
Druga z ekspedientek miała około czterdzieści lat i nie sprawiała wrażenie takiej nadętej, choć wciąż wyglądała elegancko i dostojnie. Rzuciła mi szybkie spojrzenie, po czym sięgnęła po czarny ciuszek.
– Ta będzie idealna – powiedziała, wskazując mi przebieralnię.
Rozebrałam się i włożyłam na siebie, przyniesione przez nią ubranie. Sukienka sięgała mi do połowy ud, dekolt nie był duży, lecz odkrywał obojczyki. Dół był lekko rozkloszowany, od wcięcia w talii. Pomimo tego, iż eleganckie stroje niezbyt do mnie pasowały, musiałam przyznać, że chyba nie było tak źle. Całość psuły jedynie wyświechtane trampki.
– Włóż te. – Usłyszałam głos Sasuke, po czym wsunął rękę, w której trzymał parę czerwonych szpilek w moim rozmiarze i pasującą do kompletu torebeczkę.
Pierwszy raz w życiu spotkałam faceta, tak idealnie nadającego się na kompana zakupów. Od samego początku zachowywał się nienagannie, aż zaczęłam się martwić, co takiego mógł mieć na sumieniu.
– Wyglądasz pięknie – skomentował, uśmiechając się zawadiacko.
Prychnęłam i ponownie popatrzyłam w lustro.
– Nie jest źle, ale to raczej nie nadaje się na wypad do klubu? – powiedziałam ostrożnie.
– Bierzemy ten komplet – mruknął do ekspedientki, zupełnie ignorując moje słowa. – I ten czarny żakiet.
Kobieta wstukała kody kreskowe na kasie, po czym podeszła na prośbę Sasuke z nożyczkami i obcięła metki. Było mi dziwnie i jeszcze bardziej się zarumieniłam.
Upchnęłam rzeczy do plecaka, a następnie oddałam go chłopakowi, przekładając portfel do maleńkiej torebeczki. Kiedy zobaczyłam liczbę, wyświetloną na kasie, omal nie dostałam ataku epilepsji. Czułam się ubogo, jak cholera.
– Powiesz mi w końcu, co ty najlepszego wymyśliłeś? – spytałam, gdy wreszcie wróciliśmy do samochodu.
– Mówiłem, że wychodzimy wieczorem – odpowiedział, udając zdziwienie. – Podziękuj za prezent i siedź cicho.
– Dziękuję – szepnęłam, na co spojrzał jeszcze bardziej zaskoczony. – Te rzeczy są piękne, naprawdę dziękuję.
Kiedy zatrzymał samochód pod galerią sztuki, omal nie zakrztusiłam się własną śliną. Przez moment rozejrzałam się, w poszukiwaniu ukrytej kamery. Nie miałam pojęcia co robiliśmy w tym miejscu, ani jaki był cel Uchihy, ale czułam się oszukana na całej linii.
– Co tu się odbywa? – warknęłam, kiedy ponownie zmusił mnie do wyjścia z samochodu. – Gdzie ty mnie ciągniesz, kretynie? – Uderzyłam go otwartą dłonią w pierś.
Od samego początku nie grało mi, że ubrał długą, czarną koszulę i tego samego koloru jeansy, podczas, gdy na zewnątrz było ciepło. Wyjął z bagażnika ówcześnie kupiony żakiet oraz marynarkę i krawat. Musiał spakować je już dużo wcześniej, kiedy jeszcze nie wiedział, że pojawię się pod jego drzwiami.
Czyżby planował przyjść tutaj z Ino?
Zignorowałam ukłucie zazdrości. Sama nie miałam ochoty na jakiekolwiek oglądanie dzieł sztuki, lecz z dwojga złego, cieszyłam się, że to ze mną przyszedł.
– Wystawa mojej matki. – Dopiero po czasie, kiedy zawiązał krawat, jak gdyby nigdy nic odpowiedział na moje pytanie. – Włóż żakiet, w środku jest klimatyzacja i będzie ci zimno.
– Co? – zapytałam z tępym wyrazem twarzy.
Jego słowa nie do końca do mnie dotarły.
– Wystawa zorganizowana przez Mikoto Uchiha, moją mamę – powtórzył, zmieniając szyk zdania i wtrącając zbędne szczegóły.
– Mówiłeś, że wychodzimy z Suigetsu i Juugo – prychnęłam, porażona niedorzecznością jego słów.
– Mówili, że może wpadną. – Wzruszył ramionami.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że tutaj jedziemy? – zapytałam spanikowana. Dłoń pociła mi się niemiłosiernie, co wprawiło mnie w jeszcze większe zakłopotanie. – Dlaczego mnie oszukałeś?
– Nie przyszłabyś.
Miał rację. Gdybym tylko domyśliła się do czego zmierza, uciekłabym jak najprędzej. Z drugiej strony, od początku wiedziałam, że nie wychodzimy do klubu czy pubu, moja ciekawość znów zwiodła mnie na manowce. Nie wiedziałam jak powinnam się zachować w tamtej chwili.
– Nie mam pojęcia, co robić – szepnęłam, przygryzając usta ze zdenerwowania.
Natychmiast oblizałam zęby, kiedy zorientowałam się, że zostały na nich ślady szminki.
– Po prostu bądź obok, odpowiadaj na pytania… Bądź sobą – odparł, wyjątkowo miękko i ciepło. – I uśmiechnij się, głuptasie.
Tak, jak nakazał, przykleiłam do twarzy głupawy uśmiech. Przechodząc przez wielkie, obrotowe drzwi, złapał mnie za rękę, dodając otuchy. Nadal nie miałam pojęcia, czego oczekiwał.
Kiedy tylko znaleźliśmy się w holu, wielu mężczyzn i kobiet, zaczęło nas pozdrawiać krótkimi skinieniami głowy i uśmiechami. Odpowiadałam na nie automatycznie, z czasem wyrabiając w sobie odruch, niczym piesek z ruchomą główką, tkwiący od lat na desce rozdzielczej w samochodzie Paina.
– Sasuke! – Usłyszałam radosny okrzyk, po czym odwróciłam się.
Przy jednym z ogromnych, abstrakcyjnych obrazów stała wysoka, czarnowłosa kobieta, w której od razu rozpoznałam jego matkę, choć widziałam ją zaledwie dwa razy w życiu, w dodatku przelotem. Pomachała do nas, abyśmy podeszli.
– Jest i Ichirei. – Ucałowała mnie w policzek. – Wyglądasz prześlicznie.
Byłam zaskoczona, że zapamiętała moje imię. Przywitałam się. Moja twarz musiała mieć kolor dorodnego pomidora. Uciekłam wzrokiem w bok, a wtedy moje serce prawie wyskoczyło z piersi. Uchiha podążył za moim struchlałym spojrzeniem i sam omal nie zemdlał z wrażenia.
– Sasuke, skarbie, chciałabym abyś wreszcie poznał państwa Yamanaka – powiedziała uradowana. – Autorów wszelkich kompozycji kwiatowych, jakimi możecie cieszyć dziś swoje oczy – dodała, po czym poczekała, aż wymienimy uprzejmości ze wspomnianym przez nią małżeństwem.
Niestety to nie oni byli powodem naszego niepokoju. Zaledwie trzy kroki za nimi, kroczyła dumnie wysoka blondynka. Jej włosy były upięte w ciasny kucyk na czubku głowy, a biodra kołysały się rytmicznie, opięte białą, koronkową sukienką.
– Och, znacie się z naszą córeczką, Ino? – zapytała pani Yamanaka, kiedy razem z Sasuke, nie potrafiliśmy oderwać wzroku od dziewczyny.
– To świetnie! – Mikoto klasnęła entuzjastycznie w dłonie. – Ino nie ma wielu przyjaciół w Tokio, miałam taką nadzieję, że dotrzymasz jej towarzystwa, zanim wróci na studia do Stanów Zjednoczonych, Sasuke.
Och tak, z pewnością dotrzyma. Już to zrobił, mamusiu.
Mój umysł podsyłał mi na zmianę pełne sarkazmu lub paniki wypowiedzi. Z początku myślałam, że wiedział, iż dziewczyna się tu pojawi, ale szok malujący się na jego twarzy, zdradzał wszystko. Zarówno on, jak i sama Ino, nie chcieli, aby ich druga, gorsza strona, wypłynęła przed rodzicami. Zerkali na siebie z nadzieją i przestrachem, obawiałam się, że od tamtej chwili dojdzie między nimi do jakiejś chorej protokooperacji.
– Z przyjemnością – odpowiedział Sasuke, wreszcie się uśmiechając.
Nie pierwszy raz tego dnia, musiałam zgryźć boleśnie język, żeby nie prychnąć i nie rzucić niczego głupiego. Uchiha miał wiele twarzy: zimny i niedostępny; kochany i przyjacielski; oficjalny i elegancki; zwariowany i wulgarny… A także ostatnia odkryta przeze mnie strona Sasuke: maminsynek.
Kiedy państwo Yamanaka wraz z córką zostali zaproszeni do swojej grupki przez kilka innych osób, odetchnęłam z ulgą. Mikoto z zafascynowaniem opowiadała o swoich kolejnych dziełach, a im więcej pytań zadawałam, tym bardziej szeroki uśmiech gościł na jej twarzy. Wydawała się być zupełnym przeciwieństwem swojego syna, bardziej pasowała mi na matkę Naruto. Była taka podobna do Kushiny.
Mama Uzumakiego to najbardziej radosna osoba, jaką było dane mi poznać w moim życiu. Tak jak i jego ojciec – Minato. Odeszli stanowczo zbyt wcześnie. Czasami zastanawiałam się, jak potoczyłyby się nasze relacje, gdyby nie umarli. Wszystkie moje myśli wokół tego tematu były samolubne, toteż ganiłam się za nie.
– W porządku? – zapytał Sasuke, kiedy udało nam się wymknąć z panującego dookoła zgiełku.
– Tak… – odparłam, zapinając guziki żakietu. Klimatyzacja naprawdę solidnie dawała się we znaki.
– Wybaczysz mi, że cię w to podstępnie wciągnąłem? – spytał, zdejmując marynarkę. Zarzucił mi ją na ramiona. – Szczerze spanikowałem i byłaś moją ostatnią deską ratunku. – Zaśmiał się, mierzwiąc mi włosy. – Inaczej nie zniżyłbym się do tego, by gdziekolwiek cię zabrać – dodał, całkowicie psując przyjazny klimat.
– Palant – burknęłam, kopiąc go w kostkę.
Trafiłam idealnie. Syknął z bólu i wykrzywił twarz w grymasie.
– To ty dałaś mi kosza, słoneczko – odgryzł się, po czym przybrał smutną minę. – W sumie to przykre.
– Ty cały jesteś przykry – warknęłam, chcąc zakończyć nieprzyjemny temat. – A twoje słoneczko, gdzieś tutaj się kręci, świecąc zamiast promykami, cyckami na wierzchu.
– Zazdrościsz jej cycków – powiedział, ale widząc mój wyraz twarzy, rozłożył ręce w geście rezygnacji. – Żartowałem, okej?
Nadąsałam się i to był błąd. Objął mnie jedną ręką, blokując ruchy, a drugą zaczął łaskotać. Ryknęłam dzikim śmiechem, szamocząc się przy tym, jakby obsiadł mnie rój pszczół. Co gorsza, świadomość, że jedna z jego rąk spoczywa poniżej mojego biodra, wywołała we mnie dziwne uczucie trzepoczących w brzuchu motylków.
– Sasuke, ty chory pojebie, wszyscy się na nas patrzą! – warknęłam mu do ucha, kiedy nie dawał za wygraną.
Całą drogę powrotną przeklinałam siebie za reakcję swojego organizmu na dotyk bruneta. Albo niczego nie zauważył, albo wreszcie miał na tyle zdrowego rozsądku by nie dać po sobie poznać, że dostrzega moje zażenowanie. W mieszkaniu chłopaka stoczyliśmy bitwę o to, które z nas pójdzie spać na kanapę. Przegrałam, po czym wzięłam szybki prysznic i zakopałam się w miękkiej pościeli.
Jego wszechobecny zapach wcale nie ułatwiał mi zaśnięcia. W myślach analizowałam każde, zarówno te lepsze, jaki i gorsze, chwile z minionego dnia. Wiedziałam, że choć wielokrotnie dzisiaj miałam problem z dostosowaniem się do sytuacji, to jutro czekał mnie prawdziwy armagedon.
Mimo wszystko, dobrze się bawiłam. Rzuciłam okiem na ciemny kształt w kącie pokoju, który był skrytym w mroku krzesłem. Spoczywała na nim nowa sukienka, w której w końcu czułam się piękniejsza niż zwykle. Zawsze uważałam, że źle wyglądam w takich kreacjach, jednak ilość komplementów, jakie usłyszałam od całkiem obcych ludzi, wreszcie dodała mi odrobiny pewności siebie.
Dziękuję, Sasuke.
Kto by pomyślał, że jeden z najbardziej znienawidzonych przeze mnie facetów z całego uniwersytetu, stanie się moim przyjacielem, podczas gdy najlepszy przyjaciel porzuci mnie i wystawi do wiatru. Choć kilka razy Naruto przejawiał zainteresowanie moją osobą, od czasu imprezy u Uchihów, nie pofatygował się ani o jeden SMS.
Zdusiłam wszelkie dobijające mnie myśli w zarodku i odwróciłam się na lewy bok. Obserwowałam przez szklane, prowadzące na niewielki balkonik drzwi, nocną panoramę Tokio. Mimo późnej pory, ulicami raz po raz pędziły samochody. Skupiłam się na liczeniu ich migoczących świateł i już po kilkunastu minutach, zaczął nużyć mnie sen, jednak nie potrafiłam się rozluźnić na tyle, by móc spokojnie usnąć. Owinęłam się szczelnie kocem i wyszłam z sypialni.
– Nie mogę zasnąć – rzuciłam w ciemność, wiedząc, że chłopak jeszcze nie śpi.
Zaszeleściła pościel, a kiedy moje oczy przywykły do półmroku, dostrzegłam uniesioną z jednej strony kołdrę.
– Wskakuj, marudo – burknął, zaspanym głosem.
Wgramoliłam się, niczym małe dziecko, które miało koszmary. Kanapa była wąska i chłodna, jej dziwna tekstura nieprzyjemnie drażniła moje nagie nogi. Sasuke owinął nas szczelnie nakryciem, po czym wsunął rękę pod moją głowę, robiąc za żywą poduszkę.
– Chciałabym wrócić do treningów – powiedziałam, w myślach uciszając łomoczące serce.
Uwielbiałam katować się takimi sytuacjami. Z jednej strony zgrywałam porządną, a z drugiej chciałam mieć go tylko dla siebie, byłam chciwa. Zachowywałam się niczym typowy pies ogrodnika.
– Jeśli ci tego brakuje, powinnaś wrócić – odparł, całując mnie pocieszająco w czubek głowy.
Dopiero wtedy zauważyłam, jak bardzo jestem spięta. Wiedziałam, że przy nim byłam się bezpieczna. Kiedy Naruto wystawił mnie do wiatru, myślałam, że już nigdy nie znajdę drugiej takiej osoby, z którą czułabym się równie strzeżona.
– Wtedy konfrontacja z Sakurą i Naruto byłaby nieunikniona. – Westchnęłam, zebrałam wszystkie włosy w pęk i przerzuciłam je na jedną stronę, by mogły swobodnie zwisać nad podłogą, nie plącząc się między nami.
– Nadal czujesz coś do tego głąba? – zapytał bez wyrazu.
– Chyba nie – odpowiedziałam. Choć na usta cisnęło mi się harde “ani trochę”, nie wiedzieć czemu zamilkłam. Wtuliłam twarz w jego szyję. Nie była to wygodna pozycja, ale dzięki temu mój tyłek miał dla siebie wystarczająco miejsca. Wsłuchiwałam się w jego spokojny oddech.
– Zazdrościłem mu. – Odezwał się, kiedy myślałam, że już zasnął. Drgnęłam zaskoczona. – Moim życiowym celem było uprzykrzyć temu dupkowi życie. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem was w Rasenganie… To w jaki sposób na niego patrzysz, w jaki sposób się komunikujecie, jakbyście żyli w jakiejś symbiozie – dodał, po czym zaśmiał się krótko – chciałem mu ciebie odebrać, w najgorszy z możliwych sposobów. Wyszedłem za tobą na parking, zaproponowałem podwózkę, wszystko szło zgodnie z planem, prócz ciebie. Ty miałaś głęboko w tyłku mój plan i szłaś w poprzek niego. Nie dałaś się uwieść.  – Znów parsknął, gładząc moje włosy. – Wtedy, w samochodzie, kiedy cię pocałowałem… Zareagowałaś zbyt gwałtownie. Do dziś nie mam pojęcia, kto cię skrzywdził i w jaki sposób, ale wiem, że kiedyś mi o tym opowiesz, kiedy sama będziesz gotowa.
Struchlałam, na to krótkie wspomnienie. To, co wtedy zrobił było swego rodzaju przełomem. Od tamtego pocałunku, sylwetka Hidana, która krążyła gdzieś w zakamarkach mojego umysłu, zaczynała powoli się rozmywać. Sasuke dokonał czegoś, co nie udało się nawet Naruto. Z początku strach przed Uchihą, a później odrobina irytacji i ekscytacji, zmieniły moje podejście do wspomnień. Wciąż nie byłam gotowa by komukolwiek opowiedzieć, jak wielką wyrwę w sercu miałam.
Kiedy matka zwariowała, czułam się samotna, ponieważ ojciec nie radząc sobie z emocjami – zostawił mnie i Mami na dobre. Hidan był zupełnym przeciwieństwem Naruto. Młody, buntowniczy chłopak, żyjący teraźniejszością. Dzieciak, który dorastał w zastraszającym tempie, ciągnąc mnie za sobą.
Zanim Kushina i Minato umarli, Naruto był beztroskim, nie znającym życia bachorem, podczas gdy Hidan rozumiał każdym mój problem. W podstawówce dzieciaki zauważyły moją zmianę, zaczęły mnie odtrącać. Z czasem nie zależało mi już na ich atencji. Uzumaki dawał mi namiastkę dawnego życia, traktowałam go niczym brata, natomiast Hidan pozwalał przetrwać koszmar, który rozgrywał się w moim domu. Zasada była jedna: nikt nie mógł o nim wiedzieć. Latami ukrywałam nasze relacje, nawet przed Naruto.
Kiedy Hidan zniknął, nie pozostawił po sobie najmniejszego śladu, prócz krwawiących ran na moim sercu. Gdzieś wewnątrz mnie zrodziło się wtedy pragnienie, żeby zapełnić pustkę. Wepchnęłam w tę jątrzącą się dziurę, Uzumakiego, trzymając się go kurczowo. Po stracie rodziców, on również zaczął mnie potrzebować. Uwierzyłam w niego i w to, że nigdy mnie nie opuści. Oboje łaknęliśmy wzajemnej uwagi. Jego związek z Haruno rozdrapał wszystko na nowo, był niczym kubeł lodowatej wody, wylanej na rozgrzane do czerwoności ciało.
– Zainteresowałeś się mną, bo chciałeś dopiec Naruto? – zapytałam z udawanym wyrzutem, nie pozwalając emocjom przejąć kontroli nad moim głosem.
– Tak, nachodziłem cię na uczelni, licząc na to, że w końcu się przełamiesz – odpowiedział, po czym przewrócił się na bok, układając mnie w ten sam sposób i objął od tyłu rękoma. – Ale odkąd zaczęliśmy wychodzić z Hinatą, Juugo i Suigetsu, stwierdziłem, że nawet cię lubię. Byłaś taka bezproblemowa, przy tobie czuję się wypoczęty. Właściwie to od tamtego momentu chciałem mieć cię tylko dla siebie, jednak ty wiecznie uganiałaś się za tą blond ciamajdą. – Musiałam się skupić, żeby nadążyć za potokiem słów, jakie wypowiadał. Mówił bardzo cicho. – Kiedy pojawiła się Karin… – Na wspomnienie mojej konfrontacji z jego byłą przyjaciółką, poczułam wręcz tępy ból, jakim mnie wtedy hojnie obdarowała. – Nie chciałem, żeby zrobiła ci gorszą krzywdę. Chciałem odpuścić, ale kurwa… – Urwał, ściskając mnie mocniej. – Nie wmówisz mi, że jesteś jakąś pierdoloną skałą. – Jego głos zmienił się ze spokojnego, na przesycony złością. – Nie bez powodu tu teraz leżysz, a ja nie mam zamiaru cię wypuścić, rozumiesz? Możesz wmawiać sobie i wszystkim dookoła, że mnie nie chcesz, nie potrzebujesz, ale dobrze wiesz, że jest inaczej.
Kiedy tylko rozluźnił lekko ramiona, odwróciłam się w jego stronę i wtuliłam w klatkę piersiową. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że przejrzał mnie na wylot. Czytał w moich myślach jak z otwartej księgi. Nie potrafiłam kłamać, to powoli narastało między nami, było o wiele bardziej skomplikowane niż przypuszczałam.
– Roztopiłaś serce takiego skurwysyna jakim jestem ja, więc nie pieprz głupot, że to nic nie znaczy – mruknął, omal mnie nie dusząc uściskiem. – Jeśli teraz powiesz, że mnie nie chcesz, pozwolę ci wstać i wyjść, nie będę cię zatrzymywał.
Nie miałam ochoty nigdzie iść. W głowie miałam jeden, wielki chaos. Uchiha nie należał do wylewnych i uczuciowych, jego zewnętrzna skorupa cyniczności była twarda, mogłoby się wydawać, że nie do przebicia.
Czy powinnam dać nam szansę?
– Jest trzecia nad ranem – burknęłam, kiedy zorientowałam się, że w pomieszczeniu zaczyna robić się coraz jaśniej. – Dokąd miałabym pójść o tej porze?
Nie potrafiłam powiedzieć nic bardziej poważnego i odpowiedniego, ale wydawał się rozumieć to, co miałam zamiar mu przekazać. To nie ja roztopiłam jego serce, lecz on moje. Serce, które latami skrywałam pod kolejnymi warstwami lodu. Nie ufałam ludziom, zbyt wiele razy zawiedli moje zaufanie, ale kiedy obnażył się przede mną, poczułam, że powinnam dać mu szansę. Sporo ryzykowałam, wiedząc, że jeżeli coś pójdzie nie tak, słono tego pożałuję.


***


Nie znosiłam szpitali. Chociaż ośrodek, w którym przebywała moja matka, nie był typowym szpitalem – dało się w nim wyczuć charakterystyczny, nieprzyjemny zapach środka dezynfekującego. Nie musiałam pytać o drogę, doskonale wiedziałam, gdzie znajdował się jej pokój. Kiedy podałam swoje dane kobiecie w recepcji, spojrzała na mnie znad okularów, po czym kiwnęła głową w stronę tabliczki z napisem “POKÓJ REKREACYJNY”.
Tak, to ja, niedobra córka szajbuski Konan Tenshi i jej bezdusznego męża Yahiko Tennotsukai.
Wyłącznie Mami zwykła regularnie odwiedzać matkę, bo tylko ona nie pamiętała piekła, jakie ta nam zgotowała. O ironio, siostrzyczka była najbardziej w tym wszystkim poszkodowana. Mogła przez nią zginąć, już jako niemowlę.
Kiedy znalazłam się w sporym pomieszczeniu, pełnym kobiet w różnym wieku i stanie psychicznym, zmierzyłam je wzrokiem od góry do dołu oraz wzdłuż i wszerz. Od razu ją rozpoznałam. Wciąż farbowała włosy na ciemny, niebieski odcień. Siedziała w obszernym fotelu, zwrócona tyłem do drzwi; dostrzegałam tylko sam czubek jej głowy. Poczułam nudności. Kilka kobiet zerknęło z zaciekawieniem w moim kierunku, jednakże zaraz powróciły do przerwanych zajęć: czytania książek, oglądania telewizji czy grania w piłkarzyki. Standardowe rozrywki w takich miejscach.
Zauważyłam, że w saloniku przebywały tylko osoby, które na pozór nie wykazywały oznak choroby. Kiedy ostatni raz odwiedzałam matkę na innym oddziale, pełno było dzikich, rozbieganych oczu i gwałtownych wrzasków. Atmosfera, jaka panowała w tzw. pokoju rekreacyjnym, przywodziła na myśl zwyczajną świetlicę.
Mimo odgłosów telewizora, usłyszałam skrzypnięcie. Matka wstała z fotela i z uśmiechem na ustach podeszła do stolika, na którym stał ogromny termos z herbatą. Podstawiła kubek pod kranik i nacisnęła pompkę, napełniając go ciemnobrązowym, parującym płynem.
Zobaczyłam jej twarz. Pierwszy raz od wielu lat. Nic się nie zmieniła. Nadal była piękna, nieskazitelnie czysta i jasna. Poczułam, jak coś gwałtownie ściska moje wnętrzności. Ogarnął mnie nieprzyjemny chłód.
– Mama – szepnęłam ledwie słyszalnie, chociaż wcale nie chciałam nic mówić.
Nie mogła mnie usłyszeć, lecz coś sprawiło, że spojrzała w moim kierunku. Kubek wypadł z jej dłoni i roztrzaskał się na płytkach. Chciałam się wycofać, uciec, ale moje nogi zdawały się być z ołowiu.
W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza, a zaraz po tym ktoś zaczął krzyczeć. Jedna z kobiet rzuciła się na podłogę, wrzeszcząc wniebogłosy. W ułamku sekundy pojawiła się pielęgniarka, ze strzykawką, prawdopodobnie wypełnioną lekami uspokajającymi.
– Nie chcę! – wrzasnęła pacjentka, machając rękoma na oślep. W końcu, z pomocą kilku opiekunów, udało się ją obezwładnić. Gdy tylko wyprowadzono ją na zewnątrz, sytuacja wróciła do normy.
To nie było normalne zachowanie, czułam się jak w pokoju pełnym robotów. Matka nie spuszczała ze mnie wzroku, nawet wtedy, kiedy sprzątaczka zbierała odłamki dookoła jej stóp.
– Ichirei – powiedziała w końcu, a jej warga zaczęła drżeć.
Nie chciałam tego, aby nasze spotkanie zmieniło się w emocjonalne tsunami. Jeśli o mnie chodziło, nie zmieniłam swojego podejścia. Nadal czułam złość, od samego patrzenia na nią. Bałam się, że jeżeli powiem słowo, spanikuję i ucieknę.
– Ichirei – powtórzyła, robiąc krok w moim kierunku.
Zakłuło mnie serce. W oczach mojej matki nie dostrzegałam ani grama szaleństwa. Jej stan od paru lat zaliczał się do stabilnego, ale nie bez powodu nadal tam tkwiła. Wiedziałam, że czasem sekundy dzieliły ją od ataku choroby, zupełnie jak kobietę, którą dopiero co wyprowadzono z saloniku.
Na zmianę miałam przed oczami dwa obrazy. Jednym z nich było wspomnienie sprzed narodzin Mami, kiedy razem z Konan i Painem, godzinami układaliśmy puzzle, na podłodze ich ogromnej sypialni. Druga wizja łamała mi serce, przypominając o horrorze: przerażenie w oczach ojca, nóż w ręku matki i rozdzierający uszy płacz dziecka.
– Ichirei… – Im więcej razy to powtarzała, tym bardziej zaczynałam się bać.
Skuliłam się w sobie, niczym osaczone i zapędzone przez drapieżnika zwierzątko. Stanęła przede mną, zupełnie jakby te wszystkie złe chwile nie miały znaczenia. Nie wiedziałam czy mam jej wybaczyć, czy może powinnam jeszcze bardziej znienawidzić. Choroba zrobiła z niej wrak w pięknym opakowaniu. Dopiero kiedy podeszła bliżej, zauważyłam, że jej twarz odrobinę się postarzała, ale nie z taką siłą, z jaką starzeją się twarze matek na przestrzeni lat. Wokół piwnych oczu pojawiło się kilka głębszych zmarszczek.
– Jesteś tutaj – wyszeptała, po czym złapała mnie za przedramiona i lekko potrząsnęła, zupełnie jakby sprawdzała, czy stałam tam z krwi i kości. – Jesteś...
Milczałam, zagryzając wargi aż do bólu. Widziałam płynące z jej oczu łzy, ale nie czułam tego samego wobec niej. Lekarze powtarzali, że ona i tak nie pamiętałaby czy ją odwiedzam czy nie, mówili, że nie będzie cierpiała. Wielokrotnie sprawiała przykrość Mami, kiedy któryś raz z kolei zapominała, kim była jej młodsza córka. Dziewczynka mimo tego, rozumiała chorobę mamy.
Moje serce pękało. Nie wiedziałam jakim cudem, po tak długim czasie i tak licznych i intensywnych nawrotach choroby, nadal mnie pamięta. Nie powinna była, to było wbrew wszelkim diagnozom.
– Tym razem jesteś prawdziwa – powiedziała, przytulając mnie do siebie tak delikatnie, jakby jej ramiona były z tego samego materiału, co skrzydła motyla, ledwie je wyczuwałam.
Stałam sztywno, bujając się w nadawanym przez nią rytmie. Plan ułożenia swojego życia jak zwykle nie przewidywał tak wylewnych schematów, jednak musiałam wziąć się w garść. Zacisnęłam kilkakrotnie pięści, nie mogąc się przełamać. Wydawało mi się, że minęło dobre pół godziny, kiedy w końcu uniosłam dłonie i przyłożyłam je do pleców Konan. Docisnęłam do siebie jej wątłe ciało i głaszcząc uspokajająco, szepnęłam:
– Pokaż mi swoje piekło.

***

Mam wiadomość, nie wiem czy dobrą, czy złą. Możemy spokojnie zacząć odliczanie do końca Peculiar, ponieważ pozostało 5 rozdziałów i epilog. Mówiąc szczerze, kiedy przeczytałam epilog, napisany przeze mnie już ponad rok temu, popłakałam się. Bardzo bym chciała żeby dla Was również był tak przesycony emocjami.
Mam nadzieję, że ktoś dotrwa do końca tej historii i nie będę pisała na daremnie.
Dziękuję wszystkim, którzy wciąż są ze mną <3

4 komentarze:

  1. Przede wszystkim, ciołku, nigdy nie piszesz nadaremno. Dzięki temu się rozwijasz, więc każdy napisany przez Ciebie rozdział, każdy akapit sprawia, że stajesz się jeszcze lepsza w tym, co robisz. A że jestem z Tobą już jakiś czas to widzę, jak bardzo się rozwinęłaś. I pisz dla mnie, karm mnie tym, Doms, bo naprawdę uwielbiam to opowiadanie. :3
    Dlatego... Wut, tylko pięć rozdziałów? Ależ mi się teraz smutno zrobiło. :<

    Komentowałam już moje podejście do Saska i powtarzam - jeśli zrobisz z niego potwora, złamiesz mi serduszko, a wtedy przyjadę do Ciebie i skopię Ci dupę. Nie krzywdź Ichi, proszę. :(

    Nie powiem, zainteresowałaś mnie ostatnim wątkiem w tym rozdziale. Jestem niesamowicie ciekawa jak to rozwiniesz i jak się to wszystko potoczy, dlatego cieszę się, że wena Cię tak rozpieszcza, bo wręcz nie mogę się doczekać, aż poczytam o relacjach Konan z córką. <3

    Kochciam Cię ciołku i nie poddawaj się nigdy, pisz jak najwięcej, bo naprawdę, zrobiłaś OGROMNE postępy. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Subtelnie zwrócenie uwagi na błąd w "NADAREMNO" <3 XDDD Chodziło mi o to, że ja dam z siebie 100% a wy się nie wzruszycie. A wtedy umrę XD

      Usuń
  2. Każdy epilog jest na swój sposób wzruszający - nie martw się. Wierzę, że przekażesz te emocje doskonale i z klasą, a wtedy wszyscy będziemy płakać jak wiewiórki bez orzeszka. Ja pewnie będę ryczeć, że to już koniec, chociaż dopiero nadrabiam wszystkie rozdziały (dodałam Cię do linków u siebie - po sesji nadrabiam wszystkie blogowe cudeńka, więc nie zapomnę). Końcówka jest smutna jak cholera - piekło jest zawsze smutne...
    Buziaki kochana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "płakać jak wiewiórki bez orzeszka" > SKISŁAM XDDDD <3

      Usuń

CREATED BY
MAYAKO