6 października 2015

3. Zły omen



Ten list, w nim cały smutek zawarty we mnie,
idzie noc, jest coraz ciemniej i coraz mnie mniej
i wszystko blednie, jednak wewnątrz czuję,
że kiedyś przyjdziesz do mnie, bo to rozumiesz.
Nawet jeśli zepsuję wszystko inne jak zwykle,
to jak tylko przyjdziesz,
- ten cały ból zniknie.


Gorąca herbata z trudem przechodziła przez moje gardło. Czułam się jak naburmuszony dzieciak, podczas gdy Mami z fascynacją obserwowała mijane przez nas krajobrazy, rozciągające się za szybą rozklekotanego wozu. Była roześmiana i pogodna, jak gdyby wyrok, który podpisał na nią ojciec, nie miał zupełnie znaczenia. Włożyłam termos do plecaka i na powrót wbiłam wzrok w gibającą się główkę plastikowego pieska, który trwał nieprzerwanie, od wielu lat nad deską rozdzielczą. Od czasu do czasu do moich uszu dochodziło żałosne pomiaukiwanie Keito; kocur wręcz nie znosił wiklinowego transporterka.
– Daj już spokój Ichirei – powiedział Pain, szturchając mnie palcem w ramię. Wzdrygnęłam się i ostentacyjnie skrzyżowałam ręce na piersi. Ani myślałam odpuścić. – Tylko dlatego, że przeprowadzamy się na wieś, masz zamiar nie odzywać się do mnie do końca życia? – dodał, szczerząc się głupio. Miałam zamiar to przemilczeć, jednak emocje wzięły górę.
– Tylko dlatego, że wysyłasz Mami do szkoły dla pojebów, a ja mam dojeżdżać przez dwie godziny na uniwersytet? – zapytałam, z kpiną naśladując jego głos. – Absolutnie, jakże mogłabym być wkurwiona? Ach, jeszcze zataiłeś przed nami fakt, że dom, w którym mieszkałyśmy był od dawna wystawiony na sprzedaż.
– Mi to nie przeszkadza – bąknęła siostra, najprawdopodobniej nie wiedząc po czyjej stronie powinna się stawić. Od samego początku powtarzała to samo. – W tamtej szkole i tak z nikim się nie dogadywałam. Jeśli w tej nie znajdę przyjaciół, nie zrobi mi różnicy. – Podziwiałam ją za ten tok myślenia. W głębi duszy nie tyle martwiłam się o Mami, co sama nie chciałam przeprowadzać się na wieś oddaloną wiele kilometrów od mojej uczelni. Szkoła podstawowa Tonan była połączona razem z gimnazjum. Trafiały tam dzieciaki, z którymi nie radzili sobie nauczyciele ze zwykłych placówek. Dla ojca była to wyłącznie wygoda. Odstawiałby ją w niedzielę wieczorem, a odbierał w sobotę rano. W dodatku bez problemu uczniowie mogą spędzać weekendy w internacie. Idealne rozwiązanie dla muzyka i samotnego rodzica. Co tam uczucia dziecka, kto by się przejmował? Tonan miało także swój uniwersytet w Tokio, który również nie cieszył się dobrą opinią. Obserwując bandę dresiar i narkomanek obawiałam się, że Mami może wyrosnąć na nieodpowiedzialną osobę. Choć nie mnie to rozliczać, nie byłam mistrzynią jeśli chodzi o „odpowiedzialność”.
– Powinnaś cieszyć się z życia jak twoja siostra. Poza tym to twoje wybryki do tego doprowadziły, nie trzeba było bić się na każdym kroku – mruknął ojciec, tym samym wywołując we mnie atak wściekłości.
– O ile mi wiadomo, dom był wystawiony na długo przed tym jak pobiłam tych typów, więc nie wciskaj mi kitu – warknęłam oschle. – Z czego mam się cieszyć? Będę wstawać o czwartej nad ranem, żeby zdążyć na zajęcia. Uau, bomba – prychnęłam i wyjęłam z plecaka rozgniecioną kanapkę. Odgryzłam spory jej kęs, dając Painowi do zrozumienia, że skończyłam temat. Było mi niewygodnie i duszno. Pomimo tego, że zabraliśmy tylko część rzeczy, a dostawczy samochód z resztą miał dojechać dopiero wieczorem, w aucie nie było zbyt wiele miejsca.
– Załatwiłem ci akademik na uniwersyteckiej. – Usłyszałam głos ojca, gdy już zaczynałam przysypiać. Drgnęłam, a mój humor odrobinę się poprawił. Co prawda akademik na tej ulicy był tym najbardziej zapyziałym i połączonym z „ukochanym” uniwersytetem Tonan, jednak lepszy rydz niż nic. – Masz całkiem miłą współlokatorkę, taka w twoim typie. Z tego co widziałem, interesuje się fotografią, zupełnie jak ty.
– Jak się nazywa? – zapytałam z nadzieją, że może ją kojarzę. Jeśli Pain uznał kogoś za „miłego” to znaczy, że osoba ta naprawdę była spoko. Oczywiste, że jako ojciec nawalał, ale jako człowieka mogłabym go lubić.
– Nazwiska nie pamiętam, wybacz. – Podrapał się w głowę, z miną zbitego psa. Najwyraźniej zależało mu na tym, żebym przestała się dąsać. – Ale imię miała specyficzne, coś na M… Ma.. Mat… – zaczął się jąkać, ale ta sylaba mi wystarczyła.
– Matsuri! – podpowiedziałam, czując nagły przypływ euforii. Niewiele było kobiet o tym imieniu w Japonii, a co dopiero w Tokio.
– No właśnie – odparł, również się uśmiechając. Nie mogłam w to uwierzyć, zdecydowanie najlepszy zbieg okoliczności w moim życiu
Musiałam przyznać, że ojciec naprawdę się starał. Wciąż miałam mu za złe liczne oszustwa i brak zaangażowania w nasze życie, ale odnosiłam wrażenie, że w końcu wziął się w garść. Atak Konan w obecności Mami, utwierdził go w przekonaniu, że jest ona jeszcze małą dziewczynką, która potrzebuje choć jednego rodzica. Atmosfera stała się lżejsza i podróż upływała w coraz lepszych nastrojach. Mojego humoru nie popsuła nawet tablica z napisem „Konoha”, choć nazwa wsi wcześniej wywoływała u mnie niekontrolowane torsje. Mogłam przeżyć na tym zadupiu, jeżeli większą część czasu i tak będę spędzała w towarzystwie przyjaciółki.
– Rozpakujemy się, trochę posprzątamy i możesz wracać do Tokio – powiedział Pain, kiedy jechaliśmy wyboistą drogą. Nie wiem czy zdawał sobie sprawę z tego, że w czasie deszczu jego bryka utknie w tym bagnie, ale wydawał się nader zrelaksowany.
– Uważaj! – ryknęłam, kiedy z zarośli nagle wyskoczyło coś rudego i ogromnego. Zareagował zbyt późno, głuche uderzenie świadczyło tylko o jednym. Przyhamował ostro, wjeżdżając przodem samochodu w zarośnięte pole. Wyskoczyłam na zewnątrz jak oparzona, lecz zamiast sprawdzić stan zderzaka, od razu doskoczyłam do zwierzęcia. Wielki, rudy lis leżał pośrodku drogi, barwiąc jasny piasek soczyście czerwoną krwią. Zły omen. Jego nieruchome spojrzenie utkwione było w niebo. Serce zatrzymało mu się w ciągu kilku sekund, nie cierpiał wiele. Mimo wszystko poczułam żal, że skończył swoje i tak parszywe życie pod kołami rozklekotanego i beznadziejnego pojazdu.
Pain chwycił go za tylne łapy i odciągnął na pobocze, po czym na powrót odpalił silnik. Z oporem wyjechał z łąki i popędził w stronę naszego nowego lokum. Gdy zatrzymał auto pod starą, zardzewiałą bramą, myślałam, że gorzej już być nie może. Jednak kiedy podniosłam wzrok na nasz nowy dom, przeszedł mnie dreszcz. Stare, drewniane budownictwo. Widać było, że z zewnątrz został odnowiony, ale musiał liczyć jakieś pięćdziesiąt lat co najmniej. Ojciec z siostrą wyskoczyli z auta i zaczęli rozglądać się po podwórku. Nie podzielałam ich entuzjazmu, lecz nie byłam jakoś specjalnie zawiedziona. Nigdy nawet nie śniliśmy o takiej willi. W dodatku pierwszy raz w życiu miałam ogród, a nie pasek trawy koło podjazdu. Co prawda wymagał trochę pracy, jednakże z czasem mógł stać się naprawdę piękny.
– Nie jest źle – podsumowałam, gdy weszłam do domu i napotkałam pytające spojrzenie Paina. Spodziewałam się syfu i kurzu, lecz wnętrze błyszczało czystością. Sprzedawca naprawdę się postarał. Jedynie meble zostały zebrane w kupki na środku każdego pomieszczenia i nakryte folią. Budynek – a raczej chatka – składała się z parteru, piętra i strychu. Parter był przejrzysty i z pewnością spodobałby się matce: ogromny salon z ceglastym kominkiem i sporymi regałami książek, przestronna kuchnia i spiżarnia, w której dostrzegłam zejście do niewielkiej, kwadratowej piwniczki. Piętro uznałam za nie mniej urokliwe. Dwie duże sypialnie, umeblowane w identycznym stylu znajdowały się naprzeciwko siebie. Dalej umiejscowiony był gabinet, wypełniony kolejnymi regałami książek – głównie medycznych, co rozpoznałam po grzbietach. Wcześniej musiał mieszkać tam najprawdopodobniej jakiś lekarz. Drzwi na samym końcu korytarza prowadziły do łazienki. Mniejszej niż reszta pomieszczeń, lecz równie przytulnej.
– Zapraszam do królestwa Ichirei – zażartował ojciec, wskazując mi jeszcze jedne schody. Mimo woli zaśmiałam się i całą trójką ruszyliśmy na strych. Pain doskonale mnie znał, nie miałam co do tego wątpliwości. Poddasze składało się z pokoju, podpartego w trzech miejscach masywnymi kolumnami i małego przedsionka przy schodach. Przez jedno z okien można było wyjść na ukośny dach, który w tamtym miejscu nie był aż tak stromy, by z niego zjechać. Może inna dziewczyna zlinczowałaby ojca, gdyby kazał jej mieszkać na strychu, lecz dla mnie było to niespełnione – dotychczas – marzenie. Wielkie łóżko w kącie pomieszczenia i ogromna szafa wyglądały obiecująco. W dodatku bez problemu mogłam poprowadzić linki, na których wieszałabym swoje ulubione fotografie. Pomimo braku kominka, przez środek pokoju przechodziły kominy z dołu i pieców kaflowych ulokowanych na piętrze, dzięki czemu również miałabym ciepło w zimie.
– Jak tu super! – pisnęła Mami z podziwem. Doskonale wiedziałam, że chciałaby zajmować ten pokój, lecz zdawałam sobie również sprawę, że nie przespałaby w nim ani jednej nocy. Panicznie się bała wielkich i pustych pomieszczeń w nocy.
– Poukładaj swoje rzeczy i zabierz to, co konieczne do akademika na dwie noce, w piątek wrócisz po resztę ubrań – powiedział Pain, wskazując na moje walizki, które wtaszczył po schodach. Puścił do Mami oczko i razem skierowali się w stronę drzwi. Dziewczynka radośnie zbiegła na dół, by również się rozpakować.
– Dzięki… – mruknęłam, kiedy rude włosy ojca znikały za ścianą. Słowo „tato” utknęło gdzieś pomiędzy krtanią, a przełykiem. Nie mówiłam tak do niego odkąd Konan trafiła do szpitala, a on zamknął się w sobie i poświęcił całkowicie muzyce. – Pain – dokończyłam ostatecznie. Mimo wszystko cofnął się i posłał mi ciepły uśmiech. Od lat nie wymieniliśmy tyle uprzejmych zdań, co tego jednego dnia. Czułam, że jego złote nastawienie do ojcostwa to cisza przed burzą, jednak była to miła odskocznia. Cała nasza trójka miała już dosyć takiego życia. Samotnie opiekowałam się Mami odkąd skończyłam szesnaście lat, wcześniej zajmowała się nami opiekunka, którą ojciec najął praktycznie od narodzin siostry. Stała się dla nas jak prawdziwa babcia i wraz z jej śmiercią musiałam być bardziej odpowiedzialna. Odpowiedzialność – tego mi brakowało, a mimo to wciąż utrzymywałam wszystko do kupy, by dziewczynka miała normalne życie. Już czas żebym zajęła się sobą, być może szkoła z internatem nie była takim złym pomysłem. Skoro Mami nie narzekała, mogłam tylko się cieszyć.
Włączyłam swój stary laptop i sprawdziłam rozkład jazdy. Najbliższy pociąg do Tokio odjeżdżał dopiero za dwie godziny. Stacja kolejowa w Konoha zapewne nie była mocno oblegana, gdyż miała zaledwie dwa perony. Kolejna wada wsi, z którą musiałam się zmierzyć. Żaden pośpieszny nie kwapił się żeby zrobić sobie przystanek na tej stacji. Przesunęłam jedną z niewielkich szafek, które – jak reszta drobnych mebli – były ustawione w kupkę na środku pomieszczenia i ustawiłam ją koło łóżka. Dwie pozostałe, nieco większe,  przysunęłam pod ukośne okno, robiąc z nich przyzwoite biurko. Gdy uporałam się z wyposażeniem, stwierdziłam, że w przyszłym sezonie przydałoby się im malowanie i ogólne odnowienie. Tak czy inaczej, upchnęłam  do szafy wszystkie rzeczy, których nie zamierzałam zabrać ze sobą i zeszłam na parter.
– Keito! – krzyknęłam, widząc w salonie kocura, rozpracowującego gazetę. Wydzierał z niej drobne kawałeczki papieru, które fruwały w przeciągu. Zebrałam wszystkie i cisnęłam do kosza, na co futrzak obrażony poczłapał w stronę okna. W ostatniej chwili zdążyłam je zatrzasnąć. – Nie otwierajcie szeroko okien, bo ten mały skunks pójdzie w długą! – wrzasnęłam w stronę pokoi Paina i Mami.
– Przepraszam! – odkrzyknął ojciec, nieprzyzwyczajony do obecności zwierzęcia. Na myśl o pupilu, dokładnie zlustrowałam rozciągający się za ogromnym oknem, ogród. W końcu miałam warunki, aby przygarnąć psa i zanotowałam to sobie na liście „do zrobienia za rok”, skrupulatnie tworzonej od dłuższego czasu w mojej głowie. Nie tylko ja, ale także Mami marzyła o rozszczekanym kundelku, który wprowadziłby trochę entuzjazmu do naszego monotonnego życia. Podeszłam do regałów, które wydały mi się najbardziej obiecującym aspektem mieszkania tutaj; prócz strychu oczywiście. Sądząc po pozycjach w gabinecie, spodziewałam się książek medycznych, jednak na półkach w salonie było dosłownie wszystko: od klasyki, przez poradniki, aż po tanie romansidła. Czułam się jak w skromnej bibliotece.
– Jak wychować kota i nie dać się zwariować – odczytałam na głos napisy na jednym z grzbietów i wyjęłam opasły tom. Odszukałam wzrokiem czarny kłębek i wycelowałam w niego palcem. – Słyszysz, kocie? – Keito miauknął przeciągle, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że rozmawianie ze zwierzętami jest pierwszą oznaką zbliżającej się schizofrenii, lecz zignorowałam jego fachową diagnozę. – Dla ciebie to już i tak za późno – westchnęłam, lecz mimo wszystko postanowiłam przeczytać książkę. Wydawała się interesująca i mogła się przydać na zajęciach z behawioryzmu domowych ssaków drapieżnych. Coś w sam raz na ponad godzinną podróż pociągiem, która czekała mnie za trochę ponad kwadrans. Ruszyłam na górę po resztę rzeczy i opuściłam dom, żegnając się krótkim „wychodzę na stację”.
– Podwieźć cię? – Usłyszałam, kiedy zatrzymałam się już przy bramie. Przez okno wychylała się ruda czupryna ojca. Powstrzymałam się od wybuchu śmiechu. Wyglądał niedorzecznie w tym klasycznym, drewnianym domku na wsi. Miał na sobie czarne, obcisłe jeansy, koszulkę z logiem jakiegoś rockowego zespołu i starą, flanelową koszulę. Nawet z tej odległości dostrzegałam kolczyki, które miał na twarzy. Już widziałam, jak dogaduje się z tradycjonalną, miejscową starszyzną.
– Nie, dzięki – opowiedziałam, przechodząc za furtkę. Stacja znajdowała się dwie uliczki dalej. – Przynajmniej zwiedzę to twoje genialne zadupie – dodałam, specjalnie akcentując słowo „genialne”. Choć tego nie dosłyszałam, mogłam przysiąc, że prychnął.


***


Pomimo tego, że wcześniej uważałam Konohę za katastrofę, stwierdziłam, że mogłabym polubić to miejsce. Może z oporem, ale jednak. Wpatrywałam się w utytłaną szybę i żałowałam, że nie miałam okazji pospacerować po nowej miejscowości. Dźwięk pociągu zawsze mnie usypiał, nawet teraz musiałam walczyć z zamykającymi się wbrew mojej woli powiekami. Wyjęłam z kieszeni telefon i przez dłuższą chwilę opierałam się pokusie, by wybrać dobrze mi znany numer. Od kilku dni zastanawiałam się, gdzie zniknął Uzumaki. Odkąd opuścił mój dom, nie dał żadnego znaku życia. Zaczynałam na poważnie się martwić. Wiedziałam, że jako przyjaciółka nie mogłam tego tak zostawić. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał wpół do szóstej. Najpóźniej o dziesiątej musiałam być w akademiku, więc miałam trochę czasu, aby ewentualnie jeszcze gdzieś wyjść. Stację od ulicy uniwersyteckiej dzieliło zaledwie pięć minut marszu, dzięki czemu zaoszczędziłam na taksówce. Niby był to cieszący się złą sławą akademik, ale znajdował się tuż przy uczelni i nie musiałam tłuc się pół miasta, aby zdążyć na pociąg do domu.
– Dzień dobry – rzuciłam do zgarbionego staruszka, wydającego klucze. Jeśli był to człowiek pilnujący porządku, nie miałam pytań co do tego, jakie rzeczy się tutaj mogą wyrabiać. – Ichirei Tennotsukai. – Przedstawiłam się, na co mężczyzna od razu zanotował coś w swoim kajeciku. Następnie wziął pęk kluczy i ruszyłam jego śladem, po długich, krętych schodach.
– Pokój dwieście dwa – powiedział, kiedy dotarliśmy na drugie piętro. – Jakbyś miała jakieś pytania i wątpliwości to uprzejmie służę pomocą. – Wręczył mi srebrny kluczyk i wrócił na swoje stanowisko. Czułam się w tym miejscu jakbym przeniosła się kilkadziesiąt lat wstecz. Spiralne stopnie, które prowadziły na piętra, dodawały budynkowi niesamowitego uroku. Nie mogłam się doczekać, aż zrobię kilka zdjęć.
Gdy zastałam zamknięte drzwi, rozczarowanie uszczypnęło mnie lekko w serce. Chciałam jak najszybciej opowiedzieć Matsuri o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatniego tygodnia. Przez kilka dni nie byłam na uczelni, przez co chętnie skserowałabym od niej notatki. Jednak nie było mi to dane i zaczęłam zastanawiać się, gdzie moją spokojną i ułożoną przyjaciółkę nosi o tej porze. Zawsze wyobrażałam ją sobie jako zaszywającą się po zmroku w pokoju i czytającą głębokie książki. Wzdrygnęłam się i przez chwilę zbierałam w sobie siły, aby w końcu wykonać telefon, który dręczył mnie odkąd wyjechałam z Konohy.
– Halo? – Usłyszałam już po pierwszym sygnale. Nie byłam na to gotowa i zająknęłam się, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa. – Ichirei, wszystko w porządku? – Jego głos zabrzmiał zwyczajnie, naturalnie. Jakby nigdy nie zniknął bez słowa,  tylko udał się na spacer do śmietnika znajdującego się na podjeździe i z powrotem.
– Dawno nie rozmawialiśmy – zaczęłam, lecz nadal nie miałam pomysłu na rozmowę. – Może wyskoczymy na piwo do Rasengana?
– Okej – odparł po krótkim wahaniu. Nie podobała mi się ta sekunda milczenia. Wydawała się taka pusta i zimna. Zdecydowanie najgorsza sekunda w moim życiu.
– W takim razie rozpakuję rzeczy i podjadę – mruknęłam, czując, że dzisiejszy wieczór nie skończy się dobrze. Właściwie odnosiłam wrażenie, że już odkąd wybrałam jego numer, spieprzyłam coś ważnego. Tylko nie miałam jeszcze pojęcia co.
– Rozpakujesz? – zapytał z roztargnieniem.
– Tak, mieszkam teraz w akademiku… – powiedziałam, lecz nie miałam ochoty wyjaśniać mu wszystkiego przez telefon. – Wytłumaczę ci potem – dodałam szybko i natychmiast się rozłączyłam.
Dziwny i szorstki sznur owinął się wokół mojego żołądka. Nigdy, nawet kiedy był pogrążony w żałobie i depresji po starcie rodziców, nie rozmawiałam z nim tak sztucznie i bezbarwnie. Tuż po tym jak nasze relacje się poprawiły i znów miałam najlepszego przyjaciela, wszystko zaczynało się walić. Może jeszcze nie walić, ale kilka pojedynczych głazów już roztrzaskało się o dno mojego serca. Zdawałam sobie sprawę, że działo się to w dużej mierze przez moje zachowanie. Musiałam zmiąć wszelkie uczucia w kulkę i cisnąć nimi do kubła.
Usiadłam na wolnym łóżku i zlustrowałam to, które znajdowało się naprzeciwko. Potargana pościel i kilka rzuconych na nie koszulek w żadnym stopniu nie kojarzyły mi się ze spokojną i zawsze zorganizowaną Matsuri. Był to najlepszy dowód na to, że nie należy oceniać książki po okładce. Przeniosłam spojrzenie na starego discmana i stosik płyt. Wstałam, pozwalając sobie na przejrzenie ich. Głownie rock i trochę naprawdę dobrego rapu. Pokiwałam głową z uznaniem. Może nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie to, że moja przyjaciółka weekendowo pracuje jako pianistka w tokijskiej operze, a jej mp3 wypełnione jest klasycznymi utworami. Musiałam przyznać, że dziewczyna miała dwie twarze, co było intrygujące.
Sprawdziłam godzinę i otworzyłam walizkę, której nie chciało mi się rozpakowywać. Wyjęłam z niej parę obcisłych, czarnych legginsów i jaskrawo-pomarańczową, luźną bokserkę. Nie wpadłam na to, aby zabrać lepsze buty, więc znów byłam skazana na swoje czarne trampki. Wcześniej marzyłam o tym, by spotkać się z Naruto, ale po rozmowie, którą przeprowadziliśmy przez telefon, wolałabym tego uniknąć. Tak czy inaczej, nie miałam wyjścia. Pośpiesznie przebrałam się i nastukałam SMS, że za moment wychodzę. Chwyciłam kosmetyczkę i wsunęłam się do pomieszczenia w kącie pokoju, które wzięłam za toaletę. W rzeczywistości była to mikroskopijna kanciapa, gdzie znajdowała się umywalka i lustro. Toalety i prysznice musiały znajdować się w osobnym miejscu, dostępne dla wszystkich pokoi. Nałożyłam na twarz odrobinę pudru i podkreśliłam oczy oraz brwi, kredką. Gdy dołożyłam do warg szminkę, skrzywiłam się odruchowo. Szykowałam się, jakbym szła na randkę, tuż po tym jak obiecałam sobie okiełznać swoje uczucia. Starłam z ust kosmetyk i wyszłam z pokoju, zamykając drzwi na klucz.
Ciepłe powietrze wskazywało na zbliżający się koniec roku akademickiego, tym samym zwiastując letnie egzaminy. Obawiałam się, że im nie podołam. Większość czasu poświęcałam na treningi i „poprawianie relacji” z Uzumakim. Zupełnie nie miałam głowy do tego, aby systematycznie się uczyć i już zaczynałam odczuwać stres. Tylko tego brakowało, żebym oblała swój pierwszy rok studiów. Wystarczająco naprzykrzyłam się Painowi, który wyjątkowo zaczął przejmować się swoim ojcostwem. Jakieś dwadzieścia lat za późno, ale zawsze. Nie należałam do osób, które żywią urazę w nieskończoność. No, może jedynie do Konan, ale ona nigdy nie wyciągnęła do mnie dłoni pojednania. Nie zrobiła niczego, po prostu zniknęła z dnia na dzień, zostawiając mnie samą i przerażoną. Za żadne skarby nie mogłabym wybaczyć tego bez odpowiednich słów wyjaśnień i przeprosin. Otrząsnęłam się z nieprzyjemnych myśli i nawet nie zauważyłam, kiedy doszłam do przystanku, dopóki nie zatrzymał się przede mną pusty autobus. W centrum Tokio pustka w komunikacji miejskiej była niemożliwa, ale na obrzeżach to zjawisko powszechne, przez co nie lubiłam wracać późną porą do domu. W ogóle nie przepadałam za jazdą busami, lecz z obecnymi funduszami mogłam pomarzyć o taksówce. W myślach odnotowałam sobie, żeby jak najszybciej znaleźć jakąś dorywczą pracę.
– Hej – mruknęłam, wychodząc z pojazdu do czekającego na mnie chłopaka. Było po dwudziestej, więc już z daleka dało się słyszeć głośną muzykę dochodzącą z Rasengana. Naruto nie przywitał mnie buziakiem, jak to miał w zwyczaju, przez co czułam się jeszcze bardziej niezręcznie. Pocieszającym było, że nie wybraliśmy zacisznego pubu na spotkanie, przynajmniej unikniemy kompromitującej ciszy. Weszliśmy do klubu i od razu zaczęłam rozglądać się za wolnym stolikiem. Musiałam przyznać, że z dnia na dzień, Rasengan stawał się coraz bardziej oblegany. W końcu odszukałam wzrokiem jedną wolną kanapę i szturchnęłam przyjaciela.
– Najpierw weźmy coś do picia – powiedział, zbliżając wargi do mojego ucha, by głośna muzyka nie zniekształciła jego słów. Choć momentalnie to ukryłam, przeszedł mnie ciepły dreszcz, czując jego ciepły oddech na swojej skórze. Jednocześnie poczucie beznadziejności przybiło mnie do ziemi. Zapomnij o nim, Ichirei, żałosna dupo wołowa. To tylko przyjaciel.
– Kupmy całą, nie będziemy co chwilę chodzić – zaproponowałam, kiedy Uzumaki rozważał ile whisky z colą zamówić. Nasz wolny stolik znajdował się w najdalszym kącie klubu, tuż obok korytarzyka prowadzącego do łazienek, więc chodzenie po drinki byłoby naprawdę upierdliwe.
– Okej – mruknął, uśmiechając się z rozbawieniem. Doskonale wiedział, że mam słabą głowę i taka propozycja z moich ust wydawała mu się zabawna. – Siema, Inuzuka – burknął do barmana, który na jego widok również się rozpromienił i podał dłoń kumplowi. – Dziewczyny są? – Przyjrzałam się uważnie chłopakowi. Był podobnej postury do Naruto, lecz miał nieco krótsze, brązowe włosy. Na pierwszy rzut oka wydawał się tak samo pozytywnie szurnięty, co Uzumaki.
– Kiba Inuzuka – odparł, kiedy blondyn mnie przedstawił, po czym odwrócił się w stronę zaplecza. – Keejżaa! – wrzasnął na całe gardło. Po chwili zza kaskady koralików, które wisiały w drzwiach za barem, wychyliła się buzia roztargnionej dziewczyny.
– Ktoś mnie wołał? Podliczam wszystko i jestem trochę zajęta – prychnęła, patrząc z wyrzutem na Kibę. Nie zauważyła nas z początku, lecz ja rozpoznałam ją od razu. Miała na sobie żakiet w tym samym kolorze co wtedy, lecz o innym kroju. Teraz dotarło do mnie, czemu tamta łobuziara czuła do niej taki respekt. Najwyraźniej zdawała sobie sprawę z tego, że brunetka jest właścicielką klubu. – Naruto! – wykrzyknęła, kiedy w końcu dojrzała swojego kuzyna. Gdy na jej twarzy zagościł ciepły uśmiech, od razu z poważnej księgowej zmieniła się w sympatyczną dziewczynę.
– To moja przyjaciółka, Ichirei – powiedział Uzumaki, kiedy wymienił z brunetką szybkie uściski. Poczułam jak policzki płoną mi żywym ogniem ze wstydu. Modliłam się, żeby nie rozpoznała we mnie ciapy spod kibla.
– Kejża Ryusaki. – Ucałowała mnie entuzjastycznie w policzek, czym się speszyłam. Jeśli mnie poznała, musiała to bardzo dobrze ukrywać. – Pierwszy raz widzę Naruto w towarzystwie pięknej kobiety – powiedziała, kładąc nacisk na słowo „pięknej”, na co Uzumaki trzepnął ją w czubek głowy, tym samym mierzwiąc włosy. Nadal widziałam w niej anioła-wybawiciela, który uratował moje marne życie. Pocisk w kierunku blondyna sprawił, że jeszcze bardziej ją polubiłam. – Dobra, ja lecę. Obowiązki wzywają, a jutro czeka mnie jeszcze kolokwium – jęknęła i znów zniknęła na zapleczu. Uzumaki zapłacił za butelkę whisky i dwa litry coli, po czym dokupiłam jeszcze miseczkę z lodem i ruszyliśmy na wcześniej wypatrzone miejsce. Na szczęście nadal było wolne, pewnie ze względu na sporą odległość od parkietu. Usiałam na kanapie i z całych sił starałam się odsunąć nieprzyjemne uczucie, które wgryzało mi się w żołądek. Jak tylko zostaliśmy sami, na powrót zrobiło się niezręcznie.
Dla rozładowania napiętej atmosfery, nalałam do dwóch szklanek alkoholu i wrzuciłam po kostce lodu. Widząc pełen rozbawienia wzrok przyjaciela, dolałam jeszcze więcej whisky, aby było równo do połowy naczynia. Nie lubiłam kiedy ktoś się ze mnie nabijał. Może miałam słabą głowę, ale nie oznaczało to, że byłam jakąś pokraką. Piwo miało na mnie o wiele gorszy wpływ niż mocniejsze trunki, więc tym razem nie dam się tak sponiewierać.
– Chciałaś porozmawiać, a w tym jazgocie nawet się nie da – krzyknął Uzumaki, kiedy muzyka jeszcze mocniej dała po uszach. Miał rację, choć rozmyśliłam się co do rozmowy już jakiś czas temu. Mimo wszystko dopiliśmy drinka, a niemal pełne butelki z napojami zgarnęliśmy ze stołu i ruszyłam jego śladem w stronę wyjścia, po drodze machając na pożegnanie w stronę Inuzuki. Skierowaliśmy się w stronę przepływającej rzeki, której nurt przyjemnie pohukiwał. Dźwięk ten przywiał do mnie wspomnienia, kiedy za dzieciaka codziennie chodziliśmy na most, rzucaliśmy z jednej strony patyki i zakładaliśmy się, czyj pierwszy wypłynie z drugiej.
– Pamiętasz nasze wyścigi kijków? – zaśmiał się Naruto, zupełnie jakby czytał mi w myślach. Skinęłam głową i przysiadłam na betonowym skosie, który ciągnął się przez całe miasto wzdłuż rzeki. Bolało mnie, że pomimo tego, iż przez cały czas był tak blisko, nigdy nasze relacje nie wykroczyły ponad przyjaźń. Odkręciłam nakrętkę Johnniego Walkera i wzięłam solidny łyk. Ostry i piekący smak alkoholu spływał powoli od przełyku do samego żołądka. – Coś cię gryzie – zauważył, przyglądając mi się badawczo. Eureka, geniuszu. Przez chwilę się nad czymś intensywnie zastanawiał, po czym usiadł przy mnie. – Dlaczego mieszkasz w akademiku? – zapytał, biorąc butelkę i poszedł w moje ślady.
– Pain przejął się rolą ojca, sprzedał nasz dom i kupił starą willę we wsi o nazwie Konoha, która prezentuje się tak samo, jak nazywa, a Mami odesłał do szkoły z internatem dla pojebów – burknęłam na jednym tchu, bojąc się, że moje emocje znów wypłyną na wierzch i rozkleję się jak stary mebel składany na wikol.
– Chujnia – odparł, podając mi Walkera. Pewnie z boku wyglądaliśmy jak pospolita para meneli, ale nie dbałam już o nic. Nie miałam sił ukrywać, że mimo przyjaznego nastawienia ojca, po prostu było mi cholernie źle. – Przepraszam – mruknął, po czym objął mnie ramieniem. Choć chciał mnie tym gestem pocieszyć, poczułam jak do moich oczu napływają pierwsze krople łez. Gdyby tylko wiedział, że to w dużej mierze przez niego się tak parszywie czuję, pewnie nawet by mnie nie dotknął.
– Za co mnie przepraszasz? – spytałam, mrugając szybko powiekami, by nie wydostała się spod nich żadna wilgoć. Owszem, miał za co przepraszać. Z drugiej strony, byłam pewna, że nigdy nie dowie się o moich uczuciach. Jakkolwiek nie starałabym się zwrócić jego uwagi, wszystko spływało po nim jak po kaczce.
– Za to, że nie ma mnie wtedy, kiedy powinienem być – odpowiedział, mocniej mnie do siebie przyciskając. Miał łzy w oczach. Widziałam to. Dwie błyszczące kropelki w kącikach, które tylko ja miałam okazję oglądać. Mój zmysł wzroku, znów opatuliły wspomnienia.  Przewinął mi się obraz, kiedy siedzieliśmy tak jak teraz, przytuleni do siebie na podłodze szpitalnego holu. Wtedy pierwszy – i zarazem ostatni – raz widziałam go w stanie rozpaczy. Gdy jedna z pielęgniarek wyszła na korytarz, w ułamku sekundy rozszyfrowałam, co chciała nam przekazać. Doskonale pamiętałam, jak z całych sił ściskałam go za ręce i czekałam przy łóżku, aż zaśnie. Ten jeden jedyny raz widziałam go w takim stanie. Potem odszedł. Zaszył się w mieszkaniu i odrzucił każdego, kto niósł mu pomoc. Minęło wiele czasu, zanim roześmiany blondyn znów był „roześmianym blondynem”. Jednak wrócił, wylizał się z żałoby lepiej, niż ktokolwiek inny. Odnalazł w sobie siłę, aby śmierć jego rodziców nie poszła na marne, by mogli z góry obserwować, jak ich syn żyje pełnią życia, którego oni nie byli w stanie otrzymać z powrotem.
Chwyciłam Johnniego, by wziąć jeszcze jeden łyk, lecz z rozczarowaniem dostrzegłam, że butelka jest pusta. Wszystko wirowało mi przed oczami, ale wciąż miałam ochotę napić się więcej. Naruto był dla mnie wszystkim, nie wyobrażałam sobie, że pewnego dnia znów mógłby zniknąć. Kiedy przez kilka dni się nie odzywał, czułam, że nadchodzi coś niepokojącego. Znowu na jego twarzy gościł smutek. Byliśmy tacy sami: dwa, łaknące uwagi wraki ludzi, którzy kiedyś mieli wielkie marzenia i oczekiwania wobec życia. Wszystko roztrzaskało się w pizdu. Potrzebowałam go. Naprawdę, cholernie potrzebowałam i pragnęłam, aby on potrzebował mnie. Przecież nikt inny nie zrozumiałby go tak dobrze, jak ja. Dlaczego szukał szczęścia tak daleko, kiedy mogłabym oddać mu wszystko, co miałam?  
– Jakiś czas temu powiedziałeś – zaczęłam, lecz przerwałam. Czy to cokolwiek zmieni? – Powiedziałeś, że chciałbyś, aby nasze relacje były takie jak przed śmiercią twoich rodziców – dokończyłam. Nie było już odwrotu. – Nie chcę tego – wyznałam, na co popatrzył na mnie zdziwiony. Uśmiechnął się, myśląc, że bredzę po alkoholu. – Chcę… Chcę, żeby były inne. Lepsze – wykrztusiłam w końcu i odchrząknęłam, czując zalegającą w gardle gulę. Powiedziałam to.
– Ichi – szepnął, kiedy po twarzy spłynęło mi kilka srebrzystych kropel. Niespodziewanie chwycił moją twarz w obie dłonie i zmusił, abym przeniosła spojrzenie z pustej butelki na nie niego. – Nie płacz – powiedział, z determinacją wpatrując się w moje oczy. – Nie chcę żebyś płakała, rozumiesz? – wyszeptał, kciukami ścierając każdą łzę, która spływała po moim policzku. Miliard motyli zatrzepotało w moim brzuchu i przygryzłam wargę, żeby nie dać po sobie znać, jak na mnie działa. Żebym była tą jedyną. Tą, którą pokochałby całym sercem.
– Muszę być w akademiku przed dziesiątą – powiedziałam, wstając trochę zbyt gwałtownie. Nie mogłam dłużej patrzeć w jego roziskrzone tęczówki. Miały w sobie tyle siły, sama nie wiedziałam, skąd ją brał. Nie potrafiłam poradzić sobie ze zwykłym odrzuceniem. Zbyt wiele ludzi już mnie zawiodło. Odkaszlnęłam i wyprostowałam się. Dopiero, gdy przyjęłam pozycję pionową, dotarło do mnie jak mocno jestem ubzdryngolona. Wyjątkowo nie czułam nudności, a dziwny smutek, który zalewał mnie mocniej niż wypity alkohol.
– Zapalmy jeszcze – powiedział i zaśmiał się, kiedy dostrzegł, że z trudem utrzymuję równowagę. – Nie pójdziesz, dopóki się nie uśmiechniesz. – Rozporządził, wyjmując z kieszeni szklaną rurkę i wypchany woreczek. Nie paliłam od miesięcy i miałam co do tego obawy w takim stanie, ale też nadzieję, że chociaż to odgoni ode mnie wszystkie parszywe myśli. Patrzyłam jak chłopak nabija lufkę, po czym podnosi się i z głupkowatym uśmiechem staje naprzeciwko mej osoby. – Panie przodem? – Rozchyliłam wargi, by mógł wetknąć między nie końcówkę rurki. Wyjął zapalniczkę i podpalił, a ja zaciągnęłam dym, czując nieprzyjemne drapanie w gardle. Zakrztusiłam się, wypluwając z siebie szare obłoki, lecz już po kilku sekundach poczułam odprężenie. Odczekałam, aż chłopak zatrzyma w płucach swoją porcję i ponowiłam czynność – tym razem bez dzikiego napadu kaszlu. Nagle wszystko wokół zwolniło. Wydawało mi się, że jadące przez most samochody poruszają się w ślimaczym tempie, a wszystkie moje gesty wykonuję, jakbym znajdowała się pod wodą.
– Teraz lepiej – westchnęłam i spojrzałam na oprószone świecącymi kropkami niebo. Przypominały martwe oczy lisa, który zginął tego samego dnia pod kołami samochodu ojca. – O wiele lepiej – dodałam, walcząc z ciężkimi powiekami. Wszystkie problemy odpływały z każdą sekundą coraz dalej ode mnie. Tylko ten lis. Ten jeden, jedyny lis nie znikał z mojej głowy. – Pain potrącił dziś lisa – powiedziałam, wskazując na gwiazdy. Uzumaki podążył spojrzeniem za moim palcem i zmarszczył niepewnie brwi. Jak zwykle nic nie rozumiał. – To było tak cholernie smutne. Tak cholernie… Smutne – szeptałam, zanosząc się nagłym szlochem, wydobywającym się z samej głębi mojej duszy. Tu nie chodziło o martwe zwierzę. Chodziło o coś więcej; razem z lisem umarło coś jeszcze. Tego samego dnia coś we mnie pękło, zgasło i przysypało popiołem.
– Uśmiechniesz się? – zapytał, po czym chwycił mnie za rękę. Popatrzyłam na nasze dłonie zszokowana, o wiele bardziej czując jego dotyk. Zaskakujące, jak pięć opuszek palców może wyciągnąć cię ze stanu wewnętrznej agonii. – Proszę, dla mnie – szepnął, na co na mojej twarzy mimowolnie wykwitł szeroki uśmiech. Szczerzyłam się jak głupia, chwiejąc i starając wytrzymać w pozycji stojącej. Mój nastrój wariował, popadając w skrajności. Może moim przeznaczeniem było wylądować w wariatkowie, jak matka?  – Teraz możemy wracać – zaśmiał się, ciągnąc mnie w stronę ulicy. Ze zdziwieniem zauważyłam, ze idziemy pieszą trasą, a nie w stronę jakiegokolwiek przystanku. Nawet lepiej, nie chciałam, żeby stróż zauważył mnie taką już pierwszego dnia w akademiku. Miałam czas by wytrzeźwieć.
Kiedy szłam z nim ramię w ramię, nie mogłam pozbyć się wizji różowych kudłów, która wypływała mi pod powieki, za każdym razem gdy pozwoliłam im na ułamek sekundy opaść. Mimo alkoholu i jarania, ta odpicowana jędza nie zniknęła z moich myśli. Im milszy był dla mnie Uzumaki, tym uporczywiej dawała o sobie znać. Wiedziałam, że gdyby nagle z jakiegoś powodu pojawiła się w pobliżu, rozgniotłabym ją na miazgę. Oczywiście jeśli udałoby mi się stać pionowo bez pomocy Naruto dłużej niż pół minuty. No i gdyby ten nie stanął w jej obronie. Sam był nie mniej wstawiony, a mimo to poruszał się pewnie. Czułam się przy nim bezpiecznie. Tylko on dawał mi to poczucie, że nie mam już czego się bać. Tak było od niepamiętnych czasów. To w nim miałam największe wsparcie. Gdy zawiodła matka, gdy zawiódł ojciec, gdy zawiedli wszyscy inni – on nadal był przy mnie. Zawsze obok. Zawsze blisko.
– Myślisz, że dobrze zrobiłam? – zapytałam, kiedy opowiedziałam mu o sytuacji z ucieczką Mami. Czułam się winna z powodu jej nowej, beznadziejnej szkoły. Nawet, jeśli sama udawała, że nie dba o to, do jakiej podstawówki będzie uczęszczała.
– Poza tym, że znów naraziłaś swoje życie – rzucił, marszcząc gniewnie brwi. Nigdy nie popierał mojego bojowego nastawienia. – Znów dałem z tym dupy – warknął po chwili. – Nie było mnie wtedy, kiedy mnie potrzebowałaś. Ty byłaś zawsze. – Jego słowa mnie zaskoczyły. Nie miałam pojęcia, że doceniał moją obecność. Zawsze wydawał się być neutralny, gdy starałam się wspierać go po stracie rodziców. Kiedy znaleźliśmy się pod potężnym budynkiem akademika, spąsowiałam. Nie miałam zamiaru się z nim rozstawać. Jakkolwiek nie próbowałam wyrzucić go z pamięci, on nagle robił się miły i kochany, a to nie współgrało z moim planem „zapomnienia”. To był najlepszy wieczór od wielu miesięcy. Dawno nie bawiłam się tak dobrze. Może byłam naiwna, ale z każdą chwilą wydawało mi się, że coraz bardziej mu na mnie zależy.
– Muszę lecieć – burknęłam, kiedy zapadło kilka sekund niezręcznej ciszy.
– Zaczekaj chwilę. – Powstrzymał mnie, więc przystanęłam na moment, choć niechętnie. Wielokrotnie słyszałam, jak wredne baby zakluczyły studentom drzwi przed nosem i nie wpuściły do akademika. Tokio było zbyt restrykcyjne.
– Najpóźniej o dziesiątej można wejść – jęknęłam, chcąc jak najszybciej zaszyć się w pokoju i na spokojnie wypłakać poduszce, jaki to okropny los mnie nie spotkał. Zbawienne działanie marihuany zaczynało się powoli ulatniać i znów dopadał mnie podły nastrój.
– Jest piętnaście po – powiedział, a ja natychmiast się zerwałam i ruszyłam w kierunku głównego wejścia. Gdy już prawie sięgnęłam klamki, poczułam czyjąś dłoń, zaciskającą się na moim łokciu. Uzumaki w ułamku sekundy odwrócił mnie w swoją stronę i przycisnął lekko do ściany, tuż obok przeszkolonych drzwi. – Już i tak za późno – mruknął, przysuwając usta do mojej szyi. Musną ją delikatnie i poczułam, jak wiotczeją mi kolana. Cokolwiek miało to znaczyć, musiał naprawdę być nieźle wstawiony. Wiedziałam, że powinnam się odsunąć i błagać o wpuszczenie, lecz stałam jak zaklęta. Jego zaczerwienione, błękitne oczy znajdowały się dwa, może trzy centymetry od moich. Czułam na swojej skórze oddech, który pachniał mieszanką whisky i zioła. Przyprawiał mnie o gęsią skórkę.
– Naprawdę muszę iść – stęknęłam bez przekonania, kiedy jego usta niebezpiecznie się zbliżały. Obawy uderzyły ze zdwojoną siłą, nie miałam zamiaru znów zachowywać się jak psychopatka, a właśnie do tego prowadziły wszelkie czułości. Nie byłam na nie w żadnym stopniu gotowa.
– A co jeśli cię nie puszczę? – Przysunął się jeszcze bliżej, tym samym patrząc na mnie z góry. Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, wpił się w moje usta, nie dając mi miejsca do ucieczki. Zamiast ataku paniki, poczułam jedynie uczucie gorąca i przyjemny uścisk w podbrzuszu. Było zupełnie inaczej, niż wtedy kiedy to Sasuke mnie pocałował. Zszokowana swoją reakcją, pozwoliłam, by objął mnie jedną ręką w pasie i przycisnął nasze biodra do siebie. Miliard uczuć i wątpliwości wirowało w moim umyśle, powoli ustępując miejsca czystemu pożądaniu. Zarzuciłam obie dłonie na jego kark i stanęłam na palcach, by ułatwić mu zadanie. Zsunął wargi z moich ust i przycisnął je do ucha. – Moja piękna – wyszeptał, a na słowo „moja” motyle znów zerwały się do lotu, trzepocząc wokół żołądka. To było zbyt cudowne, by mogło być prawdziwe. Gdzieś w zakamarkach mózgu, jakiś głosik szeptał mi, że nie powinnam temu ulegać. Serce robiło jednak swoje. Marzyłam o tym, by zwrócił na mnie uwagę od dawna. Nawet jeśli był pijany i pod wpływem marihuany, nie miało to najmniejszego znaczenia. Całował mnie. Nie Sakurę, tylko MNIE – Ichirei Tennotsukai.
– Naruto – jęknęłam, czując jego dłoń na swoim brzuchu, który natychmiast pokrył się gęsią skórką. Przyssał się do mojej szyi, prawdopodobnie przyozdabiając ją licznymi malinkami. Nie potrafiłam się temu oprzeć. Oderwał się na moment i popatrzył mi w oczy. Jego wzrok był zamglony z podniecenia i pełen czułości. Pragnęłam, by patrzył tak na mnie już zawsze.
– Pani do nas? – Srogi głos staruszka wyrwał mnie z amoku, w jakim się znajdowałam. Natychmiast się od siebie oderwaliśmy i popatrzyliśmy na ciecia, wychylającego głowę zza drzwi akademika. Ogarnęła mnie dzika furia, choć w głębi duszy zdawałam sobie sprawę z tego, że powinnam mu podziękować.
– Tak – odburknęłam tylko, zalewając się rumieńcem, na co Naruto zachichotał głupio. – Do zobaczenia – mruknęłam i zanim stróż zdążył udzielić mi reprymendy za nieprzyzwoite dla młodej damy zachowanie, pomknęłam do swojego pokoju. Już na schodach zaczęłam rozmyślać, czy te wydarzenia czasami nie przekreślą całkowicie naszych relacji. Jeśli Uzumaki nic do mnie nie czuł i zachował się tak wyłącznie pod wpływem chwili i używek, nic dobrego z tego nie wyniknie. Jednak jeżeli alkohol po prostu dodał mu odwagi do tego by zrobić coś, co chciał od dawna – byłabym w siódmym niebie.
Nie mogłam się doczekać, aż pokonam ostatnie stopnie schodów i powiem o wszystkim Matsuri. Ona jako jedyna będzie wiedziała jak powinnam postąpić, jeszcze nigdy mi źle nie doradziła. Pomimo wszelkich wątpliwości, euforia rozsadzała mnie od środka. Miałam ochotę wyć z radości i tańczyć. To było niecodzienne, intrygujące. Pozwoliłam mu się do siebie zbliżyć, nie rozbudzając tym samym żadnych przykrych wspomnień. Już wiedziałam, że tutaj nie chodziło o bliskość, a o zaufanie. Ufałam mu w stu procentach, dlatego strach nie przyćmił mi zdrowego rozsądku. Dopadłam drzwi pokoju, otwierając je z rozmachem.
– Mat…YAKO?! – ryknęłam, widząc półleżącą na łóżku blondynkę.


***


Trzeci rozdział za nami. Po miłych słowach pod ostatnim, bałam się, że nie opiszę wszystkiego dość dobrze. Na szczęście nie wyszła tragedia... Chyba? :D Czwóreczka już się pisze, czekacie na konfrontacje Mayako vs. Ichirei? W akademiku nie ma Kejży, nie uratuje nikt biednej Ichi :<
Zaczął się rok akademicki, więc nie zdziwcie się, jak będę dodawała rozdziały co dwa miesiące. Mam nadzieję, że cierpliwie będziecie czekali. W dodatku ogłaszam wszem i wobec, że po zakończeniu Peculiar Friend znikam na jakiś czas z blogosfery i to całkowicie. No w pewnym sensie. Chcę od nowa napisać swoje stare opowiadania na Crimson Assiduity, tak, żeby miały ręce i nogi. Jak już skończę, zabiorę się pewnie za kolejny blog. Po prostu, wcześniej, przyznaję się - absolutnie nie potrafiłam pisać. Chciałabym żebyście mieli przyjemność przeczytać Chansu Kakashi oraz Nie Zasypiaj w takiej wersji, jaką miałam w głowie, aczkolwiek nie umiałam przenieść na papier. Buzioszki i do "przeczytania" w następnym rozdziale. :3


No, ale prócz spraw organizacyjnych, dziś wyjątkowy dzień. Urodziny naszej Kejżulki <3 ten rozdział jest właśnie z dedykacją dla niej. Choć nigdy nie dodaję dedykacji, to właśnie między innymi dzięki Kasi powstało Pecu ( dziewczyny namawiały mnie jak traciłam swój entuzjazm). Z okazji 21 urodzin, życzę Ci dużo zdrowia, miłości i szczęścia. Żebyś tak często nie chorowała i nie łapała żadnych złośliwych wirusów w szpitalu. Życzę Ci też zdania wszystkiego za pierwszym razem na studiach - musisz być naszą panią położną! Co jeszcze? Spełnienia marzeń, bo tego chyba każdy pragnie. Żebyś nigdy, przenigdy nie traciła weny i do końca życia pisała opowiadania ( a może i wydała książkę?), żebyś była zawsze tak radosna i cudowna, jaka jesteś teraz. Po prostu - WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE <3


P.S.
Zyskałaś pełnoletność na całym świecie, teraz możesz pełnoprawnie balować, gdziekolwiek Cię nie poniesie. Wykorzystaj to! :D





5 komentarzy:

  1. Jezu, nawet mnie wzruszyły te życzenia. :3
    ALE JEBAĆ, JEBAĆ.

    Jak już wspominałam, to kolejny rozdział, który uświadamia mi, jak rozkwitasz, jeżeli chodzi o pisanie. Zakochałam się w swoim Naruto, ale Twój Naruto to już w ogóle epic. Wiem, że to schrzanisz, jestem pewna, że okaże się dupkiem, albo umrze, albo zniknie.
    Nie ważne i tak jest epicki. xDDDDDDDD
    I znowu jestem na ta najgorsza, trzeci dzień z rzędu. xD Mam nadzieję, że nie zrobisz ze mnie potwora, bo chyba Cię zabiję. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozpłynęłam się na końcowej scenie <3333333333333 Dałaś mi to, czego potrzebowałam!
    nie psuj tego, plis :-(

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozpłynęłam się na końcowej scenie <3333333333333 Dałaś mi to, czego potrzebowałam!
    nie psuj tego, plis :-(

    OdpowiedzUsuń
  4. Awwwwww dziękuję! <3 Nie spodziewałam się życzeń tutaj, na Peculiar. <3 KOCHCIAM BARDZO BARDZO <33333

    A co do samego rozdziału, to końcowa scena mnie tak rozczuliła, że no ojacie. *_____* Jeśli mi to zepsujesz (a pewnie zepsujesz) to Cię połamię. Pamiętaj, że już się z Mają szykujemy do odwiedzin. XDDDD
    Zastanawiam się, co ma na celu ta przeprowadzka. Czy chodziło o to, żeby wpakować Ichirei do akademika, czy może pozna kogoś tam za miastem i romans z Naruto sie rozwali. Co Ci siedzi w tej głowie, co? :(
    Przepraszam, że tak krótko, ale wiedz, że uwielbiam Pecu coraz bardziej, z każdym rozdziałem zakochuję się w tej historii. <33333

    OdpowiedzUsuń
  5. TWÓJ ZGŁOSZENIE ZOSTAŁO ZAAKCEPTOWANE I OPUBLIKOWANE. I NIE, NIE MA KATEGORII "STUDENCKIE ŻYCIE", TO NIE SĄ KURFA SIMSY TYLKO SPIS. NO, I MOŻESZ JESZCZE ZGŁASZAĆ NOWE ROZDZIAŁY, ELOSZKA ZIOM

    Pozdrawiam, Mayako ze
    Świata Blogów Narutomanii

    OdpowiedzUsuń

CREATED BY
MAYAKO