11 grudnia 2016

9. Żałuję


Zaczęła płakać ja nie mogłem tego pojąć
Każde poszło inną drogą ona chciałaby pójść moją
Problem w tym że wtedy chlałem mała
I nie pamiętam czy w ogóle
istniałaś

Bałam się. Ręce drżały mi niemiłosiernie, a lewa dłoń kleiła się do rączki walizki, którą ciągnęłam po piaszczystej drodze. Mimowolnie marszczyłam zroszone kropelkami potu czoło. Wiedziałam, że aby ruszyć na przód, musiałam odbyć rozmowę, która miała odmienić cały mój światopogląd.
Kiedy zobaczyłam zaparkowaną pod domem furgonetkę Paina, nie byłam pewna, czy czułam ulgę, czy może zwątpienie. Wzięłam głęboki wdech i weszłam przez furtkę, a następnie frontowe drzwi. Zsunęłam z umęczonych stóp obuwie, czując na piętach pęczniejące pęcherze.
– Rei? – Usłyszałam, choć wolałam najpierw się rozpakować, zanim stanę z nim twarzą w twarz. Popatrzył przez okno i nie widząc samochodu Sasuke, dodał: – Przyszłaś pieszo? Czemu po mnie nie zadzwoniłaś?
Ojciec przyglądał mi się zaskoczony, a ja czułam zakłopotanie. Od lat mnie tak nie nazwał. “Rei” było odpowiedzią rodziców na ksywkę “Ichi” nadaną mi przez rówieśników. Jakbym nie była wystarczająco zestresowana, musiał użyć tego pseudonimu.
– Przyszłam porozmawiać – powiedziałam, puszczając walizkę i przechodząc do kuchni, by usiąść. – Mami jest w domu?
– Wyszła z koleżankami. Co się dzieje?
Spoważniał, zajmując miejsce po przeciwnej stronie stołu.
– To ona ma koleżanki? – Uniosłam wysoko brwi, lecz widząc blady uśmiech na ustach Paina, natychmiast wróciłam do tematu. – Nie jestem już dzieckiem, wiem co nieco o tobie, mamie, narkotykach i innym syfie. Nie wiem ile w tym prawdy i komu ufać, ale masz dwie możliwości: albo mówisz mi wszystko od samego początku, albo pakuję walizki i wypierdalam stąd.
Widziałam, jak z każdym moim słowem stawał się coraz bardziej zszokowany. Zdawał sobie sprawę, że to nie były puste słowa. Nie należałam do buntowniczych dzieciaków i nigdy nie odniosłam się do niego w ten sposób. Miał przed sobą nie dziecko, a dorosłą osobę, która w kilka minut mogła stać się dla niego obca.
– Dobrze – odparł po chwili, która wydawała się trwać wieki.
– Słucham – mruknęłam, kiedy schował twarz w dłoniach i znów zamilkł.
– Wiesz jak poznałem twoją mamę? – zapytał, wodząc wzrokiem po wszystkim, z wyjątkiem mnie.
– Skąd mam wiedzieć jak poznałeś Konan? – Celowo nazwałam ją po imieniu. Tylko w obecności Mami zdarzało mi się użyć słowa “mama”.
– Jako dzieciak nie miałem wiele pieniędzy – zaczął, a ja usadowiłam się wygodniej na twardym krześle. – Wychowałem się w domu dziecka, dlatego nie macie nawet dziadków. Kiedy założyliśmy Akatsuki, byliśmy bandą dzieciaków, którzy marzyli o wielkich pieniądzach. Nagato, Obito i ja, byliśmy w trójkę. Wiadomo jak wyglądały początki małoletnich muzyków bez doświadczenia i znajomości w branży. Obito wpadł na pomysł, że można wybić się w inny sposób, ale do tego potrzebny był gruby hajs.
– I wpadliście na handel narkotykami? – prychnęłam, nie mogąc się powstrzymać. Udawałam, że jego historia nie robi na mnie wrażenia, lecz tak naprawdę byłam zdruzgotana.
– Tak. Kiedy już zadebiutowaliśmy w Tokio, przykleił się do nas młody chłopak, Itachi Uchiha. Razem ze swoimi kolegami byli przydatni. Nikt nie zamknie dziecka za handel. Oni dostarczali towar do nabywców, a my w zamian za to pozwalaliśmy przychodzić na koncerty, a nawet zagrać z nami piosenkę. Zrobiliby za to wszystko.
– Kim był Hidan? – Weszłam mu w słowo, zanim ugryzłam się w język. Musiałam być twarda. – Gdzie w tym wszystkim był Hidan?
– Hidan? – spytał, przyglądając mi się badawczo. Nie wiedział kim dla mnie był ten chłopak, a ja nie miałam zamiaru odpowiadać. Zbyt wiele by mnie to kosztowało. – Hidan… On był zupełnie innym chłopcem. Nie powinnaś go znać, a jak mniemam tak właśnie było.
Nie odpowiedziałam. Starałam się, by mój oddech był naturalny, lecz zdawał się o wiele za szybki i za głośny. Możliwe, że tylko w mojej głowie.
– Hidan był po prostu uzależnionym od narkotyków dzieckiem, dla którego i tak już nie było ratunku – mruknął Pain. Wiedziałam co się za tym kryje.
– Zabiliście go – szepnęłam, a głos mi zadrżał.
– Myślisz, że dałbym dziecku kiedykolwiek narkotyki? – spytał ojciec, wstając gwałtownie. Obszedł stół dookoła, po czym chwycił moją twarz w obie dłonie. – Starczy na dziś.
Dopiero wtedy zorientowałam się, że cała się trzęsę. Wzięłam głęboki wdech.
– Wszystko – powiedziałam, odwracając wzrok. – Chcę poznać całą prawdę, teraz.
– Dobrze – westchnął nie do końca przekonany. – Mamę poznałem na samym początku mojej kariery muzycznej. Była silnie uzależniona od heroiny, Obito wciskał w nią narkotyki. Pochodziła z bogatej rodziny, która nie zwracała uwagi na swoje dziecko. Jej głos… – Wyczułam, że wzmianka o mojej matce otwiera jego stare rany. – Poprosiłem ją, by dla nas śpiewała, była naszą wokalistką. Gdy zaszła w ciążę zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Była na skraju, czułam jak jej życie przelatuje między moimi palcami. Odkąd usłyszała bicie twojego serduszka, już nigdy nie sięgnęła po żadne używki. Nazywaliśmy to cudem.
Płakaliśmy oboje. Przez całą drogę do Konohy układałam sobie w głowie scenariusz tej rozmowy, kiedy zimna i niewzruszona miałam zasypywać Paina niezręcznymi pytaniami. To co mówił, było zbyt ciężkie i zbyt bolesne.
– Kochaliśmy cię. Ja wiem, że niewiele pamiętasz z tego okresu, ale… – zawahał się. Nie miał racji. Doskonale pamiętałam każdą szczęśliwą chwilę spędzoną z nim i z Konan. – Nadal cię kochamy. Ciebie i Mami.
– Bałam się… – wyszeptałam, przełykając gorzkie łzy. – Bałam się, że nienawidzę Mami. Przez tyle lat nie potrafiłam się uwolnić od tego strachu. Bałam się, że dostrzeże w moich oczach nienawiść, pogardę. A ty? Ty po prostu nas zostawiłeś. Uciekłeś. Nie mogłeś na nią patrzeć tak samo jak ja. Ale to ja. Nikt inny, tylko ja, musiałam z maską na twarzy odgrywać teatrzyk; dorosnąć.
– Przepraszam… Żałuję, żałuję… – Chwycił mnie w ramiona i podniósł jakbym była lalką. Usiadł na kanapie i trzymając mnie jak małą dziewczynkę kołysał w przód i w tył.
Wszelkie emocje, które zbieraliśmy w sobie i uparcie upychaliśmy gdzieś na dnie serca, nagle wypływały strumieniami. Moja twarz była gorąca od głośnego łkania, a policzki mokre. Duże, perliste krople wsiąkały w koszulkę ojca, tworząc mi pod buzią lepką, chłodną plamę. Nie potrafiłam się uspokoić; nie chciałam.


Stoję tuż przy oknie, schowana za zasłoną. Błękitny blask odbija się na grubym materiale, ciężkiej kotary. Głośny skowyt syren wdziera się w moje uszy, a ja nie jestem w stanie nic zrobić; nie potrafię się poruszyć. Słyszę kroki ojca, zbiegającego po drewnianych schodkach. Dom milczy; podczas gdy na zewnątrz panuje chaos. Ktoś krzyczy do kogoś; nie znam tych głosów. Skrzypią drzwi od piwnicy.
Słyszę płacz.
– Odłóż nóż! – wrzeszczy ojciec, a ja drżę.
Jaki nóż? Co się dzieje?
Odzyskuję czucie w nogach. Przebiegam przez salon, nikt mnie nie zatrzymuje; nikt nie wie, że też tutaj jestem.
Ostrożnie schodzę po stromych stopniach.
Mama. Mamusia. Moja mama jest tutaj.
W rękach trzyma nóż, na podłodze leży szamoczące się zawiniątko.
– To demon! On chce mnie zabić, chce mnie zniszczyć. Muszę zabić go pierwsza! –  Jej krzyk jest obcy, a dłoń blada, kiedy wskazuje palcem na małą istotkę.
Kocyk opada lekko, ukazując pyzatą buźkę Mami, teraz czerwoną i zmęczoną płaczem. Siostrzyczka trzęsie się z zimna.
– Odłóż nóż, chcemy ci pomóc – mówi ojciec spokojnym głosem, jak zwykł mówić tylko do mnie.
Jego oczy są pełne łez. Płacze.
Tato, dlaczego płaczesz?
Mamo, co ty wyprawiasz?
Chcę krzyczeć, lecz nie mogę wydobyć z siebie najcichszego szeptu. Nie widzą mnie, zupełnie jakbym nie istniała. Chłodne palce zaciskają się na moim łokciu, ktoś ciągnie mnie do tyłu.
Nóż wypada z rąk mamy, a wtedy jakiś mężczyzna w czarnym, sztywnym mundurze wykręca jej przedramiona i przytrzymuje za plecami.
– Mamo! –  wrzeszczę w końcu, starając się wyswobodzić z obcego uścisku. – Zostawcie moją mamę!
Wzrokiem staram się odnaleźć ojca, ale nie patrzy na mnie. Dlaczego pozwala im zabrać mamę? Dlaczego trzyma w ramionach tylko Mami? Dlaczego nie zauważa mnie i mamusi?
– Mamo!
Łkając staram się zaprzeć nogami o futrynę, policjant puszcza mnie. Sylwetka matki znika w radiowozie. Dom cichnie, chwilę po tym, jak ojciec z zawiniętym w kocyk niemowlęciem podbiega do wyjącej żałośnie karetki.
Nienawidzę cię, tato.
Nienawidzę cię, mamo.
Nienawidzę cię, Mami.


To był pierwszy raz, kiedy wyniszczony narkotykami mózg Konan został doszczętnie pochłonięty przez schizofreniczną mgłę. Depresja poporodowa poruszyła pojedynczy kamień, za którym runęła lawina. Byłam tylko dzieckiem, niczego nie rozumiałam i nie wiedziałam z czym zmagał się Pain.
***


Miałam do siebie żal z dwóch powodów: okazałam słabość przed ojcem oraz nie zapytałam o najważniejszą kwestię. Nadal nie wiedziałam, co dalej planuje Akatsuki i czy Yahiko bierze udział w ich gierkach. Od kilku tygodni nie ruszał się z domu, w dodatku pozwalał Mami przebywać w towarzystwie Jeremiego. Nie byłam z tego zadowolona, ale czy to oznaczało, że Pain chce mieć go na oku? Gdzieś w środku mnie pojawiła się myśl, iż stara się w jakiś sposób ochraniać chłopaka. Uchiha musiał się mylić, to nie mój ojciec był “tym złym”.
Ani Mayako ani Kejża nie mówiły wiele o swoim bracie i czułam, że to ja będę musiała rozpocząć tę niewygodną rozmowę. Wyjazd Ryusaki nie był mi na rękę, ale nadal mogłam porozmawiać z Okanao oraz Itachim. Wszystko co do tej pory wiedziałam o przeszłości ojca, naświetliło mi nowy obraz tego, czego dotychczas mogłam się tylko domyślać.
Kiedy zeszłam na ziemię zorientowałam się, że od kilku minut wpatruję się w siedzącego naprzeciwko mężczyznę. Spoglądał na mnie z zaciekawieniem, kiedy wyraz mojej twarzy z pustego i tępego zaczynał stawać się nieco bardziej rozumny. Odwróciłam wzrok i speszona wstałam z miejsca. W autobusie był ścisk, a ja cichaczem przecisnęłam się w stronę drzwi.  
– Jadę do Mayako – burknęłam do telefonu, który po raz kolejny rozbrzmiał irytującą melodią, choć dopiero co napisałam wiadomość, że jestem zajęta.
– Gdzie jesteś? Podjechać po ciebie?
– W autobusie – mruknęłam i naparłam na wylewający się z pojazdu tłum, kiedy ten zatrzymał się przy przystanku.
– Ichi! – usłyszałam za plecami, gdy tylko moje stopy stanęły na chodniku.
– Śledzisz mnie? – prychnęłam, widząc opartego o motor chłopaka.
Unikałam go od kilku dni, czując niewyobrażalne skrępowanie, kiedy był w pobliżu. Wykorzystywał to, najwyraźniej mając niezły ubaw. Chciałam nadal udawać, że jesteśmy tylko parą kumpli, spędzającą razem czas. Coś jednak było na rzeczy i nie mogłam powiedzieć, że to tylko jego jednostronne urojenia.
– Widziałem cię w autobusie – odparł, zdejmując z głowy kask i przewieszając go przez lusterko. Byłam pod wrażeniem, że tym razem postanowił zabezpieczyć swój pusty łeb.
– Przepraszam, umówiłam się z Mayą – mruknęłam, kiedy zrobił krok w moją stronę.
– Z Okanao? – spytał, podchodząc bliżej mimo mojego protestu.
Objął mnie jedną ręką w pasie, drugą przyciągając do siebie na wysokości łopatek i cmoknął w usta. Byłam czerwona i wściekła. Nie przywykłam do takich gestów; nie dałam mu jednoznacznej odpowiedzi, potrzebowałam czasu, by podjąć jakąkolwiek decyzję.
– Sasuke, proszę… – szepnęłam podenerwowana, gdy w dalszym ciągu się nie odsunął.
– Mówisz, że idziesz spotkać się z Okanao? – ponowił pytanie, uśmiechając się zalotnie, z lekką ironią. – Czyżby Okanao miała długie, czarne włosy i na imię Itachi?
Wlepił we mnie oskarżycielskie spojrzenie.
– Czyli już wiesz? – zapytałam, nie mogąc popatrzeć mu w oczy. Przejrzał mnie. – Jesteś wściekły?
– Trochę – przyznał. – Bardziej przykro mi, że robisz to wszystko za moimi plecami, choć mieliśmy być zespołem.
– Wiesz, dlaczego ci nie powiedziałam o rozmowie z nimi i Painem? – Upewniłam się, kiedy zmierzwił mi włosy.
– Wiem, co nie zmienia faktu, że jeżeli jeszcze raz zrobisz coś takiego to ukręcę ci łeb – odpowiedział z lekko ironicznym uśmiechem na ustach. – Albo najpierw zgwałcę, a potem ukręcę łeb, co by mieć z tego trochę przyjemności.
– Mam sieczkę w głowie – wyznałam, ignorując jego nieśmieszny żarcik.
– Wiem to skarbie od dawna – powiedział, śmiejąc się, gdy popatrzyłam spod byka. Oparł brodę na czubku mojej głowy, przyciskając mocniej do siebie.
– Przestań traktować mnie jak jedną ze swoich lafirynd, którą chcesz za wszelką cenę wyruchać – wybuchłam, wyplątując się z jego nachalnych objęć.
– A ty przestań się zachowywać jakby cię do mnie nie ciągnęło – prychnął, jak zawsze zbyt pewny siebie.
Miał rację, do tej pory tego nie zauważałam, ale z czasem jego obecność była dla mnie czymś oczywistym i na swój sposób niezbędnym. Nie chciałam żeby to wyglądało tak, jakby Uchiha pełnił rolę pocieszenia po dość spektakularnym olaniu ze strony Uzumakiego. Obawiałam się, że właśnie tak teraz patrzyła na mnie Kejża. Była nieźle wkurzona i od wyjazdu nie dostałam od niej ani jednej wiadomości.
– Wsiadaj – powiedział Uchiha, odpalając motor.
Zdjął z lusterka kask i założył mi na głowę. Był o wiele za luźny i cholernie niewygodny. Wdrapałam się na siodełko i owinęłam go w pasie rękoma, zapierając dłonie o zbiornik.
Kiedy wjechaliśmy na stromy podjazd przed niewielkim, kwadratowym domkiem, warkot silnika wywołał Okanao z domu.
– O jasny chuj, w życiu bym na to nie wsiadła – mruknęła, przyglądając się krytycznie motocyklowi. Uśmiechnęłam się blado, zestresowana nadchodzącą rozmową.
– A co to, zlot Uchihów? – zapytał Inuzuka, kiedy przekroczyliśmy próg domu.
Pomachał do mnie zza stołu, wyciągając z lodówki dodatkowe dwie butelki piwa. Przyjęłam jedną z nich z wdzięcznością – potrzebowałam czegoś na odprężenie.
– Prowadzisz – burknęłam, gdy Sasuke sięgnął po swój przydział.
Zignorował mój przytyk, zajmując jedno z wolnych miejsc. Właśnie takie momenty jak ten, ostrzegały mnie przed zrobieniem jakiegokolwiek kroku w jego stronę. Nigdy nie miałabym nic do gadania, co okazywał na każdym kroku, zupełnie się nie przejmując.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Kuchnia połączona z niewielkim salonikiem i wyjściem na werandę. Nic nadzwyczajnego, ale ten dom miał w sobie “to coś”. Przepełniony po brzegi wielorakimi pierdółkami, a jednocześnie czysty i schludny. Czuć było ciepło rodzinne, chociaż doskonale wiedziałam, że rodzeństwo niewiele go zaznało. Byłam tutaj pierwszy raz w życiu, ale dokładnie tak wyobrażałam sobie lokum Kejży i Mayako. Dziewczyny przeprowadzały się z pięć razy, zanim trafiły na to miejsce, jednak musiało być ono strzałem w dziesiątkę.
– Jeremy! Masz dziesięć sekund żeby zejść i nakarmić Nukę albo skopię ci ten twój leniwy tyłek! – wrzasnęła Maya w stronę stromych schodów, po czym dosiadła się do nas.
Jak na komendę rozległo się trzeszczenie nadeptywanych stopni. Chłopak czmychnął ukradkiem, a widząc mnie wśród obecnych przy stole, jeszcze bardziej struchlał. Nie był zbytnio zdziwiony moją obecnością, ale zapewne obawiał się, że naskarżę o paleniu papierosów.
Moja warga zadrżała nieznacznie, widząc tego smarkacza. Przez niego własna siostra, uważała mnie za jędzę. Zacisnęłam mocniej palce na butelce z piwem, modląc się o siłę, by nie pisnąć ani słówka o wygłupach Mami i Jeremiego. Odetchnęłam z ulgą, gdy chłopak wrócił do swojego pokoju.
– Przepraszam, że tak nagle wyjechałam z tym spotkaniem – zaczęłam, skupiając na sobie całą uwagę towarzystwa. – Wiem, że może nie powinnam o to prosić, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że siedzę tutaj tylko dlatego, że jakimś cudem znalazłam się w tym samym pokoju co Maya…
– Zaraz jej jebnę – zanuciła niby to mimochodem Okanao, obdrapując naklejkę z szyjki butelki.
Słowotok, jaki zaczął płynąć z moich ust, nie został powstrzymany, dopóki nie dotarłam do końca swojej opowieści. Nie owijałam w bawełnę. Powiedziałam dosłownie wszystko, czego byłam pewna o ojcu i Akatsuki. Maya najwyraźniej nie miała o niczym pojęcia, ale nie wydawała się być mocno zdziwiona.
Jeremy miał problemy od zawsze i z tego co mówiła jego siostra, wywnioskowałam, że domyślała się o jego kłopotach. Na wieść o tym, iż Itachi był członkiem Akatsuki, wzruszyła tylko ramionami. Chociaż moje serce waliło z zawrotną szybkością, nie żałowałam. Teraz mogliśmy wszyscy wymyślić coś, aby chronić Jeremiego. Nie ja tutaj byłam najważniejsza, tylko właśnie on. Nie chciałam dopuścić, by ten dzieciak skończył jak Hidan.  
– Jest jeszcze coś, o co chciałam spytać – burknęłam, kiedy muzyka w pokoju Jeremiego ucichła i wszyscy zamilkli. – Co się dzieje między Kejżą a Sasuke?
Chociaż swoje pytanie skierowałam do braci Uchiha, Okanao wybuchła niepohamowanym śmiechem, a kilka sekund później, zawtórował jej i Kiba.
– Zauważyłam, że się nienawidzą, chociaż na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku – dodałam, niczego nie rozumiejąc.
– Po prostu się nienawidzą – odparł Itachi, przygryzając usta, by się nie zaśmiać. – To czysta nienawiść, lekko skropiona niedojebaniem mojego brata.
– Ej, ej, hamuj się braciszku – warknął Sasuke, uderzając otwartą dłonią w stół, aż podskoczyłam.
Wiedziałam, że nadszedł ten moment, w którym powinnam zebrać tyłek i dać May możliwość przetrawienia tego, co chwię wcześniej ode mnie usłyszała. Mina Inuzuki wyrażała więcej niż miliard słów, najwyraźniej właśnie zastanawiał się, w jaki sposób powstrzymać swoją dziewczynę od pochopnego działania.
– Odwieziesz mnie na pociąg? – spytałam Sasuke, podnosząc się z miejsca.
Skinął głową, wciąż obrażony na swojego brata.


***
– Wezmę samochód i podrzucę cię do domu – powiedział, parkując swój motocykl w garażu. Nie czekając aż zejdę, objął mnie i zdjął z pojazdu niczym worek ziemniaków.
– Głupio mi, że ciągle wozisz mi tyłek – mruknęłam, w głębi duszy wdzięczna, że nie będę musiała kisić się w wagonie. Robiło się naprawdę duszno i wyczuwałam w powietrzu srogą burzę.
– Jak kiedyś napiję się w trzy dupy to role się odwrócą – zaśmiał się, zdejmując z haczyka kluczyki.
W milczeniu, ciesząc się klimatyzacją, jechaliśmy niemal pustą drogą przez kolejne wioski. Oparłam czoło o szybę i obserwowałam widok za oknem. Kiedy pierwszy raz przemierzałam tę samą trasę, miałam doszczętnie złamane serce. Zaskakujące, jak kolejny bagaż problemów, skutecznie wyleczył mnie z nieszczęśliwej miłości. Wszystko było całkowicie zagmatwane.
Z rozsądnej, dojrzałej dziewczyny najpierw zmieniałam się w zakochaną siksę, a teraz niepoważną, pakującą się w coraz to nowsze problemy, lafiryndę. Z jednego byłam zadowolona – moje fobie znikały gdzieś w oddali, czułam, że powoli staję się wolna. Z dnia na dzień robiłam się silniejsza, bardziej pewna siebie. Zadziwiające, jaką siłę potrafi dać garstka prawdziwych przyjaciół.
Izolowanie się od świata i dopuszczanie do siebie wyłącznie Uzumakiego, było ogromnym błędem. Wydawało mi się, że bez niego wszystko straci sens. Tymczasem, kiedy zniknął z mojego życia, poczułam swego rodzaju ulgę. Wiedziała, że nie był mi już potrzebny do swobodnego oddychania. Powtarzałam, że kiedy go stracę – umrę. Tymczasem mija kolejny miesiąc, a ja nadal żyję.
– Uchiha są wyjątkowi – powiedziałam, widząc na horyzoncie dach swojego domu.
– Czemu tak twierdzisz? – spytał Sasuke, unosząc wysoko brwi z lekką ironią. Pewnie spodziewał się czegoś wrednego i sarkastycznego, jednak tym razem nie to miałam na myśli.
– Nikt inny nie miesza się w sprawy naszych rodziców i wujków – wyjaśniłam, skubiąc nitkę wystającą ze szwu bluzki. – Nasi rówieśnicy prowadzą spokojnie, studenckie życie, podczas gdy my wygrzebujemy brudy byłego gangu narkotykowego – dodałam i zaśmiałam się krótko, słysząc jak niedorzecznie brzmią moje słowa.
– Zbyt krótko nas znasz, ale prawda jest zgoła inna – odparł, zatrzymując się przy bramie i zaciągając ręczny hamulec. – Mayako, Kejża, Kiba, Tenten i mój brat; jesteśmy w tym razem. Wcześniej z czystym sercem mógłbym dołączyć do tej listy również Sakurę, Karin i Naruto, ale sporo się pozmieniało ostatnimi czasy – westchnął, zaczesując palcami grzywkę do góry.
– Jak to możliwe, że znam Naruto niemal całe życie, a nigdy nie spotkałam żadnego z was? – mruknęłam, bardziej do siebie niż do niego.
– Ty mi to powiedz.
Roześmiał się, jednak spoważniał gdy zobaczył moją minę. Doskonale wiedziałam, czemu nigdy nie poznałam reszty przyjaciół Uzumakiego, choć słyszałam o nich od czasu do czasu.
– Powiedziałem coś nie tak? – zapytał, ciągnąc mnie żartobliwie za policzek.
Odepchnęłam jego dłoń zirytowana.
– Byłam wyalienowanym wyrzutkiem, który zazwyczaj ograniczał się do jednego kumpla i kota – burknęłam, odkrywając przed nim skrawek swojej beznadziejnej i nudnej przeszłości.
– Tak myślałem – prychnął, jakbym właśnie powiedziała coś oczywistego.
Obruszyłam się.
– Nienawidzę cię – warknęłam, otwierając drzwi z rozmachem.
– Mogę wejść? – zapytał, gasząc silnik.
– Chcesz towarzyszyć tak asocjalnej dziewczynie? – Wykrzywiłam twarz, udając obrażoną.
– Nie – odpowiedział, po czym kąciki jego ust powędrowały do góry. – Próbuję odegrać scenę z mojego ulubionego pornola.
– Jesteś niemożliwy! – krzyknęłam, zatrzaskując skrzydło.
Ruszyłam przed siebie, jednak odwróciłam się przy furtce i popatrzyłam wyczekująco. Wcale nie miałam ochoty siedzieć sama w pokoju przez resztę dnia. Takie właśnie było moje życie towarzyskie – odżywało dopiero wtedy, kiedy otrzymywałam SMS od Mayako lub Matsuri.
– Jak to się stało, że odłączyłeś się od Itachiego i reszty, a zaprzyjaźniłeś z Suigetsu, Juugo i Hinatą? – spytałam, kiedy znaleźliśmy się w salonie.
Wstawiłam wodę na herbatę i usiadłam na kuchennym blacie, podczas gdy Sasuke począł buszować w pudle z winylami Paina.
– Co ty nagle taka ciekawa? – mruknął w końcu, kiedy wygrzebał czarny, kwadratowy kartonik z czerwonym logiem Red Hot Chili Peppers. – Pewnie zauważyłaś, że mój charakter nieco odbiega od reszty, nie zawsze się dogadywaliśmy.
– No tak, jesteś chujem – odparłam, napawając się chwilą zemsty, gdy posłał mi pełne wściekłości spojrzenie.
– Hinata to dobra dziewczyna, która wiele przeszła. Ona i Juugo są spokojni, zrównoważeni i bezproblemowi. Nie muszę się czuć jak niania, opiekująca się bandą bachorów, nie mam ojcowskiego czynnika jak mój brat. Poza tym, nie przeszkadza im jak żyję. A Suigetsu? To taki dodatek do Juugo, żeby nie mogło być zbyt kolorowo.
Nie byłam pewna czy bardziej zdziwiło mnie, że nazwał swoją starą paczkę bandą bachorów czy fakt, że otwarcie mówi, iż przy nowej może bez skrupułów ruchać co popadnie. Na krótką chwilę miałam przed oczami scenę z parku. Co kryło się pod słowami “wiele przeszła”?
– Zwykle unikasz mówienia o sobie. – Uśmiechnęłam się, zeskakując z blatu, gdy rozbrzmiał przeciągły gwizd czajnika.
– Nie lubię – odparł po prostu.
Przyglądał się jak nasypywałam zielonej herbaty do dwóch kubków, a potem zalewałam je wrzątkiem. Dziwnie się czułam, siedząc z nim w moim salonie. Dom był imponujących rozmiarów, ale dość skromnie, wręcz biednie urządzony. Większość mebli zalegała tutaj od lat, a jeżeli dodaliśmy coś od siebie – najprawdopodobniej było to zakupione z drugiej lub entej ręki.
Byliśmy jak dwa odrębne światy, przez większość życia ignorowałam, a nawet gardziłam osobami pokroju Sasuke. Powinnam być mu wdzięczna za całą pomoc, którą mi ofiarował. Moje myśli znów zatoczyły krąg wokół Uzumakiego.
Może to i lepiej?
Gdybym los nie rozdzielił mnie i Naruto, najprawdopodobniej nigdy nie zaprzyjaźniłabym się z Mayako, Kejżą, Kibą, Tenten i Itachim. Nie zaryzykowałabym znajomości z Sasuke, Suigetsu, Juugo i Hinatą. Nawet z Matsuri moje relacje wciąż byłyby pełne dystansu. Nie spodziewałam się, że zyskam tak wielu nowych kumpli. Pomimo wszystkich przeciwności losu, moje życie wreszcie przestało przypominać beznadziejne pole bitwy, na którym toczyłam odwieczną walkę z samą sobą.
– Znów się zawieszasz, Ichi – burknął Uchiha, wciskając mi palec w policzek.
Natychmiast się otrząsnęłam i popatrzyłam na niego. Jego twarz znajdowała się jakieś trzydzieści centymetrów ponad moją. Zerkał na mnie z góry, uśmiechając się ironicznie, gdy starałam się powrócić na ziemię.
– Zamyśliłam się – odpowiedziałam w końcu, nie potrafiąc znaleźć lepszego wytłumaczenia.
Spoważniał nagle, a ja poczułam ukłucie niepokoju. Rozpoznawałam już tę minę.
– Chcesz pogadać o tym, czego nie ustaliliśmy ostatnim razem? – zapytał, ani trochę nie speszony.
Byłam w kropce. Wielkiej, czarnej dupie. Wiedziałam, że jeżeli nie rozwiążemy tego, będziemy wracać do tej rozmowy miliardy razy. Wszystkie dziewczyny na świecie marzyły o tym, aby usłyszeć podobne słowa od Uchihy. Mnie również niesamowicie pociągał, odkładając na bok wszelkie lęki – może nawet mocniej niżeli bym tego chciała.
Zawsze marzyłam o idealnej, romantycznej miłości, rodem z tanich powieści dla nastolatek. Wiedziałam, że to nie miłość kieruje Sasuke. Nie byłam pewna czego ode mnie oczekiwał. Chciał związku; chciał mnie na wyłączność, podczas gdy nigdy nawet nie byliśmy na randce. Czułam, że z drugiej strony nie mogę liczyć na to samo.
Od czasu jego wyznania, czy może raczej propozycji, nie minęło wiele czasu, a ja wiedziałam, że nie spędził żadnej z tych nocy w samotności. Kejża miała rację; słusznie czuła do niego niechęć. Tę samą niechęć, którą żywiłam do niego na początku naszej znajomości.
Co się zmieniło, Ichirei?
Z pewnością nie Uchiha, on cały czas był taki sam. Opiekował się mną, martwił i starał pomagać na każdym kroku. Sprzeczaliśmy się tak jak zawsze, wyzywaliśmy i niejednokrotnie gnębiliśmy.
– Dobrze – rzekłam, zapadając się w miękkie siedzisko kanapy.
Usiadł obok, splótł dłonie i oparł łokcie na udach. Nie patrzył już na mnie, a ja nie patrzyłam na niego. Musieliśmy wyglądać komicznie w tej niezręcznej sytuacji.
– Co my właściwie robimy? – spytałam zażenowana.
– Nie mam pojęcia – powiedział, tym samym tonem.
Zmierzyliśmy wzrokiem swoje poważne miny, a nasze usta momentalnie zadrżały. Wybuchliśmy śmiechem, z początku nerwowym, który w końcu przerodził się w szczery, pełen rozbawienia rechot.
– Ty chory pojebie! – parsknęłam, starając się pohamować chichot.
– Jak ja ciebie nienawidzę! – krzyknął, aż zadzwoniło mi w lewym uchu. Złapał mnie za nadgarstek, kiedy próbowałam trzepnąć go w ramię.
Jęknęłam, czując lekki ból. Jego oczy momentalnie zapłonęły. Pociągnął mnie na siebie, jakbym była bezwładną marionetką. Ogarnęło mnie dziwne ciepło, rozchodzące się po całym ciele.
Znów znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Własna świadomośc zbiła mnie z pantałyku, ześlizgnełam się z niego, wciskając między jego ciało, a oparcie kanapy. Nie pozwolił mi odsunąć się dalej niż na kilka centymetrów, byłam w swego rodzaju potrzasku.
– Nic nie poradzę na to, że cholernie mnie pociągasz – powiedział, a jego spojrzenie zdawało się zbyt intensywne, bym mogła odwrócić wzrok.
Poczułam dziwne łaskotanie w brzuchu, trawiąc jego słowa. Strach znów zmieszał się z ciekawością. Przycisnął swoje usta do moich, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Z początku leżałam niczym martwa, jednak nie potrafiłam długo się opierać. Cudowny zapach jego perfum, w połączeniu z namiętnym pocałunkiem, przyprawił mnie o jęk, tym razem pełen zadowolenia. Odsunął się minimalnie, dotykając ciepłymi wargami mojej skroni. Starałam się uspokoić oddech, gdy ponownie pociągnął mnie na siebie, wyswobadzając swą drugą dłoń spod ciała. Wsunął wolną już rękę pod moją koszulkę, gładząc opuszkami palców okolice pępka. Napięłam brzuch, starając się opanować przyśpieszony oddech.
Najprawdopodobniej popełniłam kolejny ze swoich życiowych błędów, ale tym razem to ja zbliżyłam swoje usta do jego. Pocałowałam go krótko, a zdziwiona brakiem jakiejkolwiek reakcji natychmiast odsunęłam. Wydawał się co najmniej zaskoczony; moja twarz poczerwieniała z zawstydzenia. Nie tak to miało wyglądać.
– Przepraszam – burknęłam, jeszcze bardziej pogrążając się w swojej beznadziejności. Miałam dziwne poczucie winy w stosunku do samej siebie, że dałam ponieść się emocjom.
Poczułam jak przenosi swoją dłoń z nadgarstka na mój policzek.
– Nie musisz tego robić – mruknął, zmuszając mnie bym na niego popatrzyła, kiedy spuściłam wzrok.
Czułam się odrobinę upokorzona i mocno zawstydzona; jednocześnie zła na siebie. Byłam gotowa oddać mu się na tej cholernej kanapie, na środku domu, do którego w każdej chwili mógł wrócić Pain lub Mami. Tak jak w głębi duszy myślała Kejża, zachowałam się niczym pierwsza lepsza lafirynda. On tymczasem odpuścił i w jednej chwili zrezygnował ze mnie. Nie wiem co było gorsze: moje czy jego zachowanie.
– Jesteś beznadziejnym kretynem – warknęłam, starając się wyswobodzić i zejść z kanapy. Bezskutecznie.
– Jestem – odparł i zaśmiał się krótko. – Ale mimo wszystko nie chciałbym cię skrzywdzić – dodał po chwili, w końcu mnie puszczając.
Ześlizgnęłam się i postawiłam stopy na podłodze, wstając chwiejnie.
– Jesteś beznadziejnym kretynem – powtórzyłam, starając się pohamować łzy.
Nie byłam pewna dlaczego zaczęły usilnie napływać do moich oczu. Mogłam się z nim przespać tu i teraz, a on zwyczajnie tego nie chciał. Sasuke Uchiha, facet, który pieprzył wszystko, co się nawinie nie chciał pójść ze mną do łóżka.
Co jest ze mną nie tak?
– Nie chcę żebyś robiła coś ze względu na to, że poniosła nas chwila lub żebym w końcu się odczepił – powiedział, a ja niemal czułam jego wzrok na swoich plecach, kiedy starałam się pozbierać do kupy. Jego tłumaczenie tylko bardziej doprowadzało mnie do szału.
– Jesteś naprawdę beznadziejnym kretynem! – krzyknęłam, przechodząc dumnie przez drzwi prowadzące do przedpokoju.
Wpadłam do łazienki i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Dałam upust emocjom, zalewając się łzami. To było głupie z mojej strony, jednak w żaden sposób nie mogłam ich powstrzymać. Płakałam, bo Sasuke Uchiha nie chciał mnie przelecieć. Ewidentnie coś było nie tak z moją głową, sfiksowałam zupełnie jak moja matka. Wiedziałam, że w końcu będę musiała wyleźć z tej toalety żeby nie wyjść na totalną wariatkę. Już i tak uważał mnie za niezrównoważoną emocjonalnie.
Przeklęłam słysząc kroki na korytarzu, a następnie odgłos otwierania i zamykania frontowych drzwi. Uderzyłam otwartą dłonią w ścianę, wściekła na siebie i cały otaczający mnie mnie świat.


***
Musiałam dodać ten obrazek. May dodała go po zbetowaniu rozdziału i śmiechłam srogo.
Tak, wiem. Czekaliście miliony lat na rozdział. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Mimo wszystko, kochajcie mnie choć trochę. XD




1 komentarz:

  1. Ten obrazek wrzuciłam odnośnie zawodu co do końca rozdziału, bo na ramieniu siedziało mi moje małe alterego i cały czas wrzeszczało "BEDZIE COO?"
    Rozdział mi się bardzo podobał i to zrekompensowało mi oczekiwanie na niego, serio. Bardzo podobała mi się rozmowa z Painem. Choć prawda okazała się być brutalna, to jakoś nie potrafię nie czuć do niego sympatii. Jest takim kochanym tatuśkiem, szkoda, że nie był taki wcześniej. Mimo to, żywię tę nikłą nadzieję, że pozostanie taki do końca i go nie zniszczysz, ale znając nasze wspólne zapędy do destrukcji bohaterów, wcale nie będę zaskoczona.
    Fragment o Konan podobał mi się zajebiście. Świetnie to napisałaś i byłam w stanie wczuć się w postać Ichi na tyle, by przeszły mnie dreszcze. Wciąż jednak nie do końca kminię dlaczego Ichirei mogłaby nienawidzić Mami. Czy tą przyczyną mogło być to wydarzenie?
    Och, Kibuś. Dla mnie mogłabyś napisać, że wszedł jedynie do pokoju, puścił cichacza i wyszedł, a ja i tak byłabym niebywale szczęśliwa. DOBRZE INUZUKA! TRZYMAJ MNIE, BO JESZCZE TY OBERWIESZ OD TORNADA MAYAKO xD Ach, tak na chwilę wracając, czy o Hidanie będzie coś więcej? Bo stał się zajebiście intrygującą postacią, a niewiele o nim wiemy.
    W moim mniemaniu rozdział został wygrany przez no tak, jesteś chujem. Po prostu wygryw Pecu. xD
    No i tak koniec końców, to szkoda mi Ichirei. Ale prawdziwość tej końcówki mocno mnie urzeka. Aż mam ochotę na browara i szluga. xD

    OdpowiedzUsuń

CREATED BY
MAYAKO